Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

niedziela, 19 grudnia 2021

Biała Przemsza od Okradzionowa do Trójkąta Trzech Cesarzy - po wyłaczeniu pomp na kopalni w Bukownie.

 2021.12.19 - pierwsza część

 Parę dni temu stanęły pompy odwaniające w Kopalni w Bukowanie. To spowodowało że rzeki Biała oraz Sztoła, zniknęły prawie zupełnie. A obie te rzeki zasilały Białą Przemszę. Biała wpadała jeszcze przed Okradzionowem, Sztoła w okolicy Ryszki.

 Z ciekawości trzeba było pojechać i zobaczyć jak wygląd Biała Przemsza, tym bardziej że na tej rzece mocno rozbudowano przystanie kajakowe - jest ich sześć albo siedem na odcinku około 30km.

 

 

 Powyżej jazu, przy młynie w Okradzionowie. Tu poziom wody wygląda na niezmieniony, może parę centymetrów mniej. Głębokość i tak zależy od ustawienia zastawek, tyle że strumień jest mniejszy.

 Poniżej jazu jest bardzo płytko, nie da się płynąć. Realnie to trzeba przenieść kajak sprzed tej zastawki, poniżej drugiego mostu (tego za rondem).  Więc ta przenoska wydłużyła się z 10 do jakichś 60-70m.

 

 Jaz na wysokości drugiego młynu (Freya). Poziom wody taki jak był, a spodziewałem się że jazz będzie suchy.

 

 Rzeka poniżej jazu. Pół metra wody mniej. Drugie pół metra zostało. Niski poziom wody odsłonił wszystkie leżące na dnie gałęzie. Tym sposobem zwałki są co 150-200m.


Przystań kajakowa (to smętne nabrzeże po środku zdjęcia. Widać że poziom wody około pół metra niższy.


 

 Próg wodny przy kładce obok zakładów metalowych. Normalnie ten próg był 10-20cm pod wodą. Teraz wystaje ok 10cm nad wodę.

 

 Poniżej Sławkowa. Niski poziom, choć spływalny.



 Poniżej mostu rowerowego za Sławkowem. Widać płycizny i zwałki w oddali.


UPDATE 2021.12.25-26 - druga część

 Tydzień później uzupełnione o dwa kolejne odcinki. W sobotę z Maczek do ujścia a w niedziele ze Sławkowa do Maczek. Dlatego zdjęcia różnią się oświetleniem.

 Pierwszy most kolejowy. Wcześniej było tu bystrze. Teraz kamienie są na wierzchu. Niestety to nie tylko kamienie. Dużo tam leży trylinek, płyt budowlanych i gruzu. Pewnie pozostałości po budowie mostu.

  Dmuchańcem lepiej przybić po lewej stronie zaraz przed przeszkodą i obnieść jakieś 20metrów. Na końcu przenoski jest teraz kawałek piaszczystego brzegu z dobrym zejściem. Polietylenem można spróbować lewą stroną przepłynąć. Obstawiam że to 50:50 - przepłynie lub utknie.


  Pod drugim mostem zrobiło się bystrze z prawej plus piaszczysta wysepka na środku. Ostrożnie do przepłynięcia po lewej. W razie utknięcia od razu wysiąść i spławić jakieś 30-40m.


 W połowie drogi między mostami kolejowymi a ujściem Sztoły. Tutaj rzeka zawsze była wąska. Wprawdzie straciła ok 20-30cm, ale to co zostało pozwala płynąć. Zwałki, zwałki i jeszcze raz  zwałki. Powychodziły na wierzch pnie które leżały całe lata pod taflą wody.


 Przepust rurowy przed ujściem Sztoły - widok pod prąd. Lądować po prawej i obnieść most górą. Na razie rury zagrodzone są pniami drzew.


 Poza tym, w rurach zostało może z 10cm wody. Nie dość że płytko to i wąsko, więc można się burtami zaklinować.

 

 Widok z kładki przy Burkach w górę nurtu. Sporo przeszkód w nurcie. Pod samą kładką da się przepłynąc trzymając się prawej strony.


 Kładka przy Burkach - widok w dół rzeki. Po prawej za mostem widoczne wygodne miejsce do lądowania i zakończenia spływu. Poziom niższy o około 30cm.


 Miejsce do lądowania. Zrobił się tu spory kawałek plaży.

 

 Ostatnia przystań kajakowa przed mostem Warszawa-Wiedeń. Poziom wody normalny. To zasługa spiętrzenia pod mostem.


 A oto i samo spiętrzenie. Różnicy w poziomie wody nie widać. Rzeka ma tu ok 50m szerokości.


 Przystań Maczki. 20cm wody mniej, można spokojnie płynąć. Dopiero dalej trafi się na zwalki.


 Meandry. Mam wrażenie że tu poziom jest bez zmian. Ten pień na prawo od środka prawie zawsze był widoczny.


 Drugie spietrzenie (to większe) płynąć po prawej i po pierwszym spadku skręcać w lewo. Można również spławiać stojąc w wodzie - jest do pół uda maks. Nie polecam spływnia lewą stroną - rozwaliłem tam dno w pontonie. Kamień na środku tak wyszedł z wody że nie da się po nim przepłynąć.

 

Poniżej elektrowni wodnej. Jakieś 20-30cm mniej niż było. To co zostało pozwala płynąć bez problemu. Od tego miejsca zaczyna się odcinek uregulowany. Brzegi wzmocnione płytami. Dno miejscami zamulone ale głębokość co najmniej pół metra jest.


 Przy kładce dla Pieszych na wysokości dzielnicy Bór. Poziom normalny nurt powolny.


 Widok na ujęcie wody przy kolejowych zakładach remontowych. Poziom wody normalny. Tu jest regulowany jazem przy ujęciu.


 Most pod ekspresówką. 20cm wody mniej. Płynąć środek-prawo. Centralnie na środku sporo kamieni.


 Ostatni duży próg przed ujściem. Dmuchańce lepiej obnosić bo spiętrzenie jest zrobione ze ścianki larsena - metalowej i skorodowanej.

 Następne dwa mniejsze progi - podobnie. Tak po prawdzie to uważam że nie ma sensu kończyć przy TCC  Lepiej przed mostem po prawej, zaraz przed ujściem potoku Bobrek.


 Ponieważ aktualnie pracują jeszcze dwie z piętnastu pomp na kopalni w Bukownie, po całkowitym zaprzestaniu pompowania ubędzie jeszcze kilka centymetrów wody. Ale to już będzie różnica kosmetyczna.


czwartek, 16 grudnia 2021

Spływ którego nie bylo - koniec rzeki Sztoły.

 Kopalnia Bolesław potwiedziła na początku 2020, że do końca 2021 przestaną tłoczyć wodę do rzeki Sztoła w Bukownie.

 Dokładna data nie była znana. Początkowo miał to być pierwszy grudnia, potem dziesiąty, potem ostatni. Finalnie wygaszanie pomp rozpoczęto 13 grudnia. Wyłączono 2 z 15. Dzień później wyłaczono kolejne dziesięć.

 Dziś był pierwszy dzień kiedy mogłem wziąć urlop. Liczyłem że spłynę pontonem na resztkach wody. Niestety nic z tego.

 Skończyło się niestety na noszeniu pontonu na plecach. Sztoła nigdy nie była specjalnie głęboka. W głębszych miejscach koło metra, ale na rozlewiskach 20-30cm.

 

 Aktualnie rzeka wygląda tak: na samym początku przy zalewie jest spoko głębokość 60-70cm. Ale to tylko dlatego że tam nurt głębiej wyżłobił koryto. Czerwonymi kreskami zaznaczyłem dokąd sięgała woda jeszcze kilka dni temu.

 Kilkadziesiąt metrów dalej głębokość maleje do 5-10cm. Potem jest różnie. W miejscach gdzie koryto jest węższe, głębokość rośnie nawet do 20cm. Z kolei tam gdzie się rozlewało się szeroko, niknie niemal zupełnie. Przy tych wielkich piaszczystych plażach - można praktycznie przejść z brzegu na brzeg mocząc tylko podeszwy. Podobnie przed wysepką (tam gdzie jest strzałka -->), przez przemiał można normalnie przejść tylko nogi w piachu grzęzną.
Trochę widocznej wody jest nadal pod mostem obok SEIP.

Niski poziom wody odsłonił również śmieci na dnie. Metalowe tabliczki, masę butelek i puszek, worki jutowe po ziemniakach, talerze.

Zaprzestano też tłoczenia wody do zalewu, ujście na jazie jest praktycznie suche. 

Spływ z maja 2019 : http://swobodneplywanie.blogspot.com/2019/05/sztoa-w-bukownie-spyw-spacerowy.html

Z okien pociągu miałem możliwość jeszcze rzucić okiem na Białą Przmeszę (do niej uchodziły i Biała i Sztoła). Już widać że poziom na wysokości Sławkowa jest jakieś 40cm niższy.. Ponieważ coś tam nadal jest tłoczone, to obstawiam że Przemsza jako taka straci jeszcze 10-15cm.
Poziom wody na tej rzece to i tak ratuje spiętrzenie za mostem Sosnowiec-Maczki. Myślę że od Sławkowa do Sosnowca pozostanie spławna, tyle ze bystrza pod mostami trzeba będzie obnosić.

W niedziele jadę obadać jak wygląda sprawa na Białej Przemszy na odcinku Okradzionów-Sławków.

poniedziałek, 29 listopada 2021

Rodzaje zaworów push-push, końcówki do pompowania, manometry.

 Geniusze wymyślili standardy. Idioci je rozmnożyli.

 

Końcówki

 Może to trochę ostre, ale oddaje istotę rzeczy. Zawory push-push powstały gdy okazało się że popularne zawory bostońskie nie są w stanie wytrzymywać wyższych ciśnień. W zaworach bostońskich, rolę zaworu zwrotnego pełni gumowy, miękki grzybek. Taki jak w maskach filtracyjnych. Przy wyższym ciśnieniu wewnątrz komory po prostu się poddaje i przepuszcza powietrze. Jego stosowalność kończy się realnie na ciśnieniu 0.1 bar.

 W zaworach pusch-push grzybek jest z twardego plastiku z gumową uszczelką. Spokojnie daje radę i do 2.0 bar.

 Oczywiście przy tak dużym ciśnieniu podłaczanie przewodów na wcisk nie zdaje egzaminu bo wyskakują. Dlatego push-push ma zaczep wzorowany na szybkozłączce od hydrantu.

 Ponieważ firm które produkują zawory jest kilkanaście (albo i kilkadziesiąt) a wzór zastrzeżony jest jeden, każdy wypuszcza trochę inny typ końcówki.

 Na szczęście, pomimo tego że końcówki są różne, można je w miarę łatwo dopasować. Jeśli chodzi o średnicę, nic robić nie trzeba. Po prostu Zelger i Kolibri wchodzą do Gumotexa ciasno. Natomiast trzeba dopasować uszczelkę. 

 Przy manometrze z Zefira musiałem dodać uszczelkę z 3mm neoprenu żeby dobrze się uszczelniało i w Gumotexie i w Zelgerze.

 Kolibri po prostu dorzuca do manometru cztery uszczelki z różnymi grubościami. Mozna je układać w stos żeby odopasować.

 Przy końcówce Gumotexa trzeba też dodać ze trzy mm uszczelki z neoprenu żeby pasował do Zelgerów.


Manometry

Natomiast jeśli chodzi o manometry to jest jeszcze jedna sprawa. Samo wkręcenie manometru w gniazdo nie wystarczy. Musi być jeszcze coś co nacisnie grzybek zaworu i na chwile go otworzy. Tak żeby manometr mógł pobrać powietrze do pomiaru.


 W manometrze Zefira jest po prostu końcówka manometru i to ona naciska na grzybek. Z kolei w manometrze Kolibri jest śrubka którą można ustawiać wyżej-niżej. To pozwala dobrać moment otwarcia tak żeby zrobić pomiar, a jednocześnie nie spuścić za dużo powietrza.

PROTIP: Przetestuj manometr ZANIM pojedziesz z nim nad wodę. Naprawdę warto. ;) Nie będziesz wtedy jak ja  w pełnym słońcu biegał po wędkarzach próbując pożyczyć mały krzyżakowy śrubokręt.

PROTIP 2 : Końcówke do zaworu Push-push można od manometu odkręcić. Można je też swobodnie zamieniać miejscami. Bo, i to jest mega ciekawostka, wszystkie jakie miałem w ręku miały ten sam gwint M 9 x1 . Nietypowy, właśnie po to żeby nie użyć manometru do czego innego. Nawet modele z Decathlona mają taki sam.

PROTIP 3: Nie kupujcie manometrów przelotowych - tych co mierzą w trakcie pompowania. Po pierwsze nie da się nimi skontrolować ciśnienia bez pompki. Po drugie, nie mają mechanizmu otwarcia grzybka. Po trzecie, ze względu na skoki cisnienia przy pompowaniu, barzo szybko się niszczą.

PROTIP4: Mnometr przelotowy z Decathlona warto kupić... odkręcić przelotkę i zamocować taką końcówke jak na zdjeciu powyżej. Manometr kosztuje 20pln, końcówka 9 . Jeśli dorzycamy to to wiekszych zakupów (żeby przesyłka była darmowa) to mamy manometr za pół ceny. Przy okazji te z Deca mają mniejszy zakres - 0.5 bar, wiec odczyt cisnień typu 0.2-0.3 jest na nich łatwiejszy (większe odstepy miedzy punktami na skali)


niedziela, 21 listopada 2021

Packraft biednego człowieka :)

 Weekend zrobił mnie w dzwona. Sobota miała być ciepła, niedziela deszczowa. Niestety okazało się że sobota była bardzo deszczowa, a ciepło się zrobiło dopiero w nocy. Z kolei niedziela rano też zapowiadała się deszczowo, więc zamiast pływania był rower.

 Ale korzystając z okazji że po południu wyszło słońce, zrobiłem przymiarki do bikeraftingu.

  Oczywiście nie wywalę kolejnych tysiecy złotych żeby kupić packraft. Ale mam stary ponton Czajka. Przełożyłem do niego siedzenie ze Sparka i przymocowałem rower. Na sucho wygląda nieźle. Zanim jednak pojadę pływac, musze zamocować kilka d-ringów w pontonie, żeby siedzisko było nie tylko wsadzone ale i zamocowane. W każdym razie mieszczę się ja, rower i obie sakwy.

 W drug stronę temat też wygląda że jest do ogarniecia. Jak się dobrze odciśnie powietrze, to ponton mieści się w sakwie. Do drugiej sakwy mogę spakowac pompkę, siedzenie i ciuchy na zmianę.


niedziela, 7 listopada 2021

Staw Borki na Szopienicach

  Smiesznie trochę targać taki duży kajak na taki mały staw. Ale skoro słońce o tej porze roku jest już tylko przez kilka godzin to trzeba je wykorzystać. Poza tym po Borkach pływałem ostatni raz...bardzo dawno temu, a od tego czasu trochę się zmieniły. Do tego chciałem w końcu sprawdzić jakie one są głębokie. Zbiornik powstał po zalaniu wyrobiska piasku, jak zresztą wszystkie w okolicy. Ci którzy pamiętają go jako dziurę w ziemi, mówili że ma 10-15m głębokości.

 Akwen wygląda tak:


 Długi na ok 700m (nie licząc tej wąziutkiej odnogi), szeroki maksymalnie na 150m. Od zachodniej strony mikra wysepka, kilka metrów długa. W latach 90 stał tam czasem wędkarski namiot. Obecnie tataraki ją tak rozsadziły że jest to bardziej kawałek błota wystający ledwo nad wodę niż wysepka.

 Od wschodniej strony jest odnoga szerokości 4m która sięgała aż do stawu Morawa. Zbiorniki były ze sobą połączone i dało się kajakiem z wypożyczalni na Morawie przepłynąć na Borki. Teraz niestety kanał jest na końcu zasypany a w większej części zarośnięty tatarakami.

 Ten staw ma  niestety najbrudniejszą wodę w okolicy. Aktualnie przejrzystość wody na Stawikach czy Morawie wynosi ok 1.5m, a na Borkach ok 40-50cm.

 Za pomocą linki z węzełkami i cegły zrobiłem pomiary głębokości. Realnie liczyłem na 5-7 metrów. W rzeczywistości najgłębsze miejsce jakie znalazłem to 3.8m. W tym miejscu dno jest twarde. W miejscach gdzie jest 1-1.5m  dno jest muliste (sonda wchodzi miekko). Przy plażach jest kilkumetrowy pas piachu pod wodą a potem muł.

 Ciekawostka: w 2019 UM Katowice pokazało plan udrożnienia tego kanału. Ma tam powstać mały most dla pieszych i rowerów.  Na razie nic się nie podziało w tym temacie :(  W ramach tego samego projektu, pod mostami kolejowymi na wschodzie ma powstać też ścieżka rowerowa którą można bezkolizyjnie przejechać z Morawy na Hubertusa. Szkoda że tam nie planują wydzielić kanału dla kajaków. Połączenie Hubertus-kanał-Morawa-kanał-Borki dawałoby 2.5km trasy kajakowej w linii prostej. A wypożyczalnia na Morawie przechodzi teraz ogromną modyfikację.

No cóż. Na koniec tradycyjnie film z pływania.


 


wtorek, 2 listopada 2021

Nietypowe rozwiązanie kwestii kamizelki asekuracyjnej.

  Przy poprzednim kajaku chodziła mi po głowie myśl jak zmniejszyć wielkość bagażu. Jednym z objętościowych elementów jest kamizelka. Pozbyć się nie można bo jest obowiązkowa i na pokładzie musi być. Ale w bagażu to dodatkowe 5-6litrów objętości.

 Pneumatyki wbrew pozorem nie zajmują o wiele mniej miejsca, z reguły są również cięższe.

 Na jednym z filmów na yt podpatrzyłem ciekawe rozwiązanie z UK. Zamiast kamizelki asekuracyjnej - PFD. PFD to skrót od personal flotation device. Brzmi nieźle. W praktyce to najzwyklejsza kamizelka ratunkowa tylu chomąto tyle że pompowana ustami a pozbawiona naboju z CO2.

 Najpierw kupiłem taką:


 Ten model jest produkowany nieprzerwanie od ponad 30 lat. Sprzedawał go Aqualung, Mares, Technisub i wiele innych firm produkujących sprzęt do nurkowania. W założeniu ma to służyć ludziom pływającym płytko przy powierzchni w ABC. W razie się  zmęczą, mogą nadmuchać i odpocząć.

 W praktyce okazało się że otwór na głowę jest za mały. Obciera szyję po bokach i ciężko ściągnąć bo nos zahacza. Do tego inflator (ta rurka do pompowania) jest otwierany przez przekręcenie,  wiec trzeba użyć dwóch rąk żeby go odblokować. No i paski są tak niefortunnie przyszyte że obcierają tył szyi.  Jak się ma na sobie piankę to pewnie się tego nawet nie zauważa, ale w koszulce już tak. Ten model zwróciłem.

 

 Następną kupiłem taką. Ma dużo większy otwór na głowę przez co nie haczę nosem. Szyi też nie obciera.  Boki są na tyle wąskie że nie przeszkadzają przy wiosłowaniu. Inflator ma lepsze zamknięcie. Działa na nacisk, więc można operować jedna ręką. W bagażu zajmuje miejsca tyle co nic. A przy tak wielkim pakunku  jakim jest Spark, każde ograniczenie dodatkowej objętości jest istotne.

 Kamizelka ma wypór 4.5kg czyli tyle co typowe kamizelki asekuracyjne.

 Ma ona jednak wadę - nie jest to kamizelka asekuracyjne ani ratunkowa, tylko urządzenie pomocnicze. Więc jeśli będziemy mieli wyjątkowego pecha  i trafi nam się kontrola w postaci upierdliwego funkcjonariusza to będzie mandat za brak kamizelki. 

 Przy czym uważam że szanse na to są znikome. A kamizelka całkiem nieźle się sprawdza na wodzie więc będę ją stosował.

 Jeszcze takie przemyślenie na koniec. Jakby do tej kamizelki dodać prosty nabój CO z ręcznym wyzwalaniem i zawór nadmiarowy to byłaby to świetna kamizelka ratunkowa. I przy okazji byłaby funkcjonalną kopią Sherwooda - KRW z lat 70 ubiegłego wieku.

niedziela, 3 października 2021

Nieostateczne rozwiązanie problemu marznących stóp ;)

  Pływanie latem jest najfajniejsze  bo człowiek nie marznie. W praktyce komfortowo pływa się gdzieś od połowy maja do połowy września. Potem już potrafi powiać chłodem nad wodą. 

 Zabezpieczenie korpusu czy nóg jest względnie łatwe. Na górę polar i wodoodporną kurtka. Na dół getry do biegania 3/4 i na to spodnie żeglarskie z deca. 

 Najtrudniej jest jeśli chodzi o stopy i ręce.

 Na dłonie zakładam cienkie rowerowe rękawiczki. Dają trochę ciepła i szybko schną. Planuję jeszcze łapawice dokupić ale to później. 

Natomiast jeśli chodzi o stopy to przećwiczyłem sporo rozwiązań. 

  • Buty z membraną i skarpetki termo - wygodnie i sucho. Niestety albo buty są niskie i w miarę wygodne, albo wysokie i kilka godzin w nich spędzonych jest uciążliwe. No i jeśli przy wysiadaniu wleje się woda, to membranowce schną długo.
  • Skarpety neoprenowe. Chyba najgorsze rozwiązanie. Na chwilę, tak do godziny jest spoko. Potem nie dość że nie grzeją to jeszcze stopa się odparza. No i na kemieniach się ślizgam przy wysiadaniu z kajaka.
  • Buty do nurkowania 6.5mm. Grzeją bardziej niż skarpety. Wygodnie też w nich wysiadać i wsiadać. Niestety, po 2-3 godzinach w wietrzny dzień jest w nich zimno. Dodatkowo po każdym uzyciu trzeba je czyścić wybielaczem żeby nie śmierdły od potu.
  • Gumiaki. Całkiem zacne rozwiązanie. Sucho i ciepło przez kilka godzin. Niestety gumiak wentylacji nie ma więc łatwo zaparzyć stopę.
  •  I najnowsze rozwiązanie, przetestowane w ten weekend - skarpety membranowe. 

 

Wyglądają jak zwykłe, trochę masywniejsze skarpety za kostkę. Zewnętrzna warstwa to poliamid który zabezpiecza membranę przed przecieraniem. Potem jest membrana oddychająca ale wodoszczelna. Od środka jakiś materiał termoaktywny. Kupiłem Gutto choć podejrzewam że wszystkie są do siebie podobne.


Założyłem pod spód cienkie termoaktywne, na to te choboki i na to klapki do wody. Pływanie po zmroku przy październikowym chłodzie przez dwie i pół godziny. 

Bardzo fajne rozwiązanie. Pomimo tego że zewnętrzna warstwa jest mokra to w środku jest ciepło. Membrana powoduje że stopa nawet po kilku godzinach nie wygląda jak ręce praczki.

Oczywiście crocsy obowiązkowe żeby nie rozwalić skarpet na kamieniach.

Gdyby ktoś się decydował na podobne rozwiązanie to:

  • Wziąć inny model - najlepiej podkolanówki. Dzięki temu można bezpiecznie stanąć w głębszej wodzie.
  • Wziąć rozmiar większe niż się nosi - wtedy pod spód można założyć grubą skarpetę termo i jest ciepło nawet jak stoi się w wodzie.

Dzięki temu że Spark potrzebuje tylko kilku cm wody żeby płynąc, mogę nawet w tych krótkich spokojnie lądować na plaży. Ale już na kamienisty brzeg o szybko rosnącej głębokości są za krótkie. 


Taka wersja miękkich materiałowych gumiaków.



sobota, 25 września 2021

Nocne pływanie na Pogorii 4

 Na Pogorię to ja mam wogóle dobre połączenie. Wstaję piąta rano..

 Serio to połączenie jest dużo lepsze. Tym bardziej że ostatni powrotny autobus jest za kwadrans jedenasta.  Więc można w nocy popływać a jednocześnie nie targać bagaży na nocleg.

Byłem, pływałem, zmarzłem (już taka pora roku).

Liczyłem na super zdjecia, ale nie wyszło. Pochmurno, księżyca nie widać (choć w w pełni) i na wodzie też nic nie widać.

Jedyne zdjęcie które jako tako wyszło:

Te światełka w dali to droga w Wojkowicach. Myślę że żeby zrobić dobre nocne zdjęcie, to by trzeba na dziobie zamontować drugą lampę błyskową która oświetli choć trochę wodę przed kajakiem.

 

 


Podobnie słabo wyszło jeśli chodzi o filmowanie w nocy. Mam małą mocarną lampkę, która jak dla mnie świeci niczym długie w samochodzie. A w połączeniu z kamerą doświetla może na 3metry w przód.

Aha. Na wyspie nadal są dziki.

I bobry. Widziałem ze cztery w sumie.

niedziela, 22 sierpnia 2021

Kotwica piaskowa (sand anchor)

 Kajak najczęściej wyciąga się na brzeg, albo cumuje do pomostu. Czasem jednak trzeba go zakotwiczyć. Choćby dlatego żeby nie leżał na brzegu i się nie przegrzał*. Albo po to by móc wygodnie wokół niego nurkować.

 Kotwica, mała czy duża to dodatkowy ciężar do noszenia. Znalazłem w sieci "Kotwicę piaskową do kotwiczenia skuterów" ale cena w okolicy 300pln skutecznie mnie zniechęciła do zakupu.

 Tego typu kotwica to nic innego jak worek do którego nasypano piasek i przywiązano sznurek. Piasek jest od wody cięższy, więc całość leży na dnie.

 

 Ja użyłem dry baga crosso do którego wsypałem 5-6 litrów mokrego piachu z plaży. Odcisnąłem powietrze na ile się dało. Potem luźno zawinąłem i przyczepiłem sznurek. Po wrzuceniu do wody, ciśnienie hydrostatyczne wycisnęło reszkę powietrza. Linka ma 2.5metra długości i karabińczyki z obu stron. To ta sama linka której używam do holowania bojki Zone3. 

 Mokry piasek ma gęstość nasypową 1.6-1.8 kg/litr. Ponieważ trzeba odjąć 1kg na wypór wody, to można przyjąć że każdy litr piachu daje nam realne obciążenie 0.7kg w wodzie. 6 litrów to jakieś 4 kg kotwicy.

  Taka długość liny i masa pozwala na wygodne kotwiczenie do głębokości 1.5m, przy słabym nurcie i niewielkiej fali. Przy silnym nurcie line trzeba wydłużyć do 3-4x głębokość.

 Jeśli zostawiamy kajak w jakimś miejscu gdzie dużo ludzi pływa, to warto dać drugą cienką linkę i pomarańczowy pływak, tak żeby było widać gdzie kotwica leży. Mniejsza szansa że ktoś nam wpłynie w linę kotwiczną.

----

*Ciekawostka.  Na wczorajszym pływaniu spark stracił sporo ciśnienia w burtach. Jak? Ano zakotwiczyłem i poszedłem popływać. Grzał się przez godzinę. Pusty kajak ma burty powyżej wody. Nie mają chłodzenia. Zawory spuszczą nadmiar cisnienia, ale potem jak po jakichś 20minutach pływania komory się schłodzą to spada ono do 0.2 bar i trzeba dopompować.


czwartek, 19 sierpnia 2021

Zachodnie Mazury i Zuławy - rowerem

Miał być spływ kajakiem, wyszła wyprawa rowerem..


Dzień 1 - Pobudka w nocy. Wsiadamy na rowery i jedziemy na dworzec do Sosnowca. Przed szóstą jesteśmy w pociągu do Częstochowy. Tam przesiadka na TLK i prosto do Olsztyna. Czemu tak dziwnie, zamiast bezpośrednio? Przewóz rowerów. Wszyscy ale to wszyscy przewoźnicy mają za mało miejsca na rowery i bilety trzeba kupować z 2 tygodniowym wyprzedzeniem a i tak nie zawsze się uda.

12.30 jesteśmy na miejscu. Jedziemy zwiedzać zamek i zrobić zakupy.  Jak wszystkie miasta na Mazurach Olsztyn składa się z zamków, wież, murów i rzeki. Gdzieś między to, na dokładkę upchnięto mieszkańców.

 

Przy okazji oglądamy rzekę Łyne, która na tym odcinku niespecjalnie się prezentuje. Niezbyt szeroka, mocno urgulowana i niestety ale brudna.

Schodzi kilka godzin. Potem ruszamy w trasę do Starych Jabłonek. Na początku oczywiście błądzimy, ale potem trafiamy na właściwą DDR. Potem niestety drogą krajową bez pobocza. Koło 18 jesteśmy na miejscu ale trafiamy nie na to pole namiotowe na które planowałem. Chciałem na to po prawej stronie torów, trafiliśmy na to po lewej. 

 Samo pole słabe. 60zł za dwie osoby na jedną noc. Ciepłej wody brak, choć mieszkańcy pola zarzekają się że bywa. W nocy darmowy koncert Martyniuka z namiotu obok. Krrwa.

Dzień 2 - Nie pobudka a zwleczenie się. Ciepłej wody nadal brak. Sniadanie i o 10.00 ruszamy do Ostródy. 

Po drodze jeszcze oglądamy tunel między jeziorami i bunkier. Tunel powstał nie po to żeby utworzyć połączenie między jeziorami, tylko żeby je utrzymać. Po prostu przegrodzono jedno jezioro nasypem kolejowym wysokim na 15m. I gdyby tunel nie powstał, to woda wypłukiwały by nasyp. Spód i dno kamienne, ściany ceglane. Piękny przykład konstrukcyjnego zastosowania krzywej łańcuchowej i najdłuższa tego typu konstrukcja w PL

Trasa dużo przyjemniejsza niż wczoraj bo trafiamy na szlak po drogach lokalnych. W Ostródzie oglądamy najpierw dziedziniec zamku - w poniedziałki ekspozycje są zamknięte. Potem siadamy w porcie i kontemplujemy słoneczny dzień.

 Ruszamy dalej. Po południu jesteśmy w Miłomłynie, ale nic ciekawego tu nie znaleźliśmy. Ruszamy dalej. Droga całkiem przyjemna przez las, zrobiono ją na dawnym torowisku. Niestety koło 18 okazuje się że pole na którym planowaliśmy się rozbić jest wydzierżawione przez ZHP i musimy jechać kilka ekstra kilometrów na następne. Godzinę później docieramy na camping który też nie oferuje ciepłej wody, ale za to mamy miejscówkę z ładnym widokiem nad jezioro.

Dzień 3 - Pobudka poszła w miarę. Ruszamy na Elbląg. Po dwóch godzinach docieramy do pochylni Buczyniec, a chwile później zaczyna padać. Zeby nie jechać w deszczu, decydujemy się na rejs Białą Flotą. 30km do Elbląga pokonujemy w pięć godzin. Wolniej niż by było rowerem. Deszcz okazał się też tylko przelotny. Ale przynajmniej zaliczyliśmy wszystkie pochylnie i jezioro rezerwat. Polecam taką opcję zwiedzania kanału - z pokładu widokowego widać dużo więcej niż z poziomu kajaka. 

 Samo jezioro ma dla mnie wątpliwy urok. Pomimo że ma wiele hektarów, spływalny jest tylko kilkumetrowej szerokości tor wodny. Poza tym tataraki i muł. Za to jeśli ktoś jest miłośnikiem ptactwa, będzie się czuł tam jak w raju.

 Do Elbląga docieramy koło 19 i trafiamy na najlepsze pole namiotowe na świecie.

 Jest posprzątane, miejsca są podzielone więc nikt sobie nie przeszkadza. Jest ciepła woda, kuchnia  ze zlewem, i prysznice. No i za dwie osoby+namiot płacimy 38pln i DOSTAJEMY RACHUNEK ;)

Dzień 4 - ruszamy na Frombork. Zadne z nas nie spojrzało na mapę więc jedziemy polecaną drogą przez wysoczyznę. Na podjazdach trzeba zsiąść i rowery wpychać. Za mało przełożeń i siły żeby po prostu wjechać. Po drodze oglądamy zabytkowy kościół i chowamy się przed deszczem w domku na środku stawu. Staw ma może ze dwadzieścia na dwadzieścia metrów, spory most przez środek i centralnie umieszczone zadaszenie. Mają ludzie fantazję.

 We Fromborku trafiamy na pole na którym nie ma nic. Serio, puste pole, zero obsługi, brama otwarta, zero gości, hula wiatr.


 

 Trudno, zamek i wybrzeże idziemy zwiedzać z rowerami i całym majdanem. Jest to uciążliwe bo nie można zostawić całkiem rowerów bez opieki więc zwiedzamy pojedynczo na raty.  Stwierdzam że od ostatniej bytności +/- 25 lat temu nic się tu nie zmieniło.

 Próby znalezienia pokoju spełzają na niczym Wszystko zajęte. Miałem nawet pomysł żeby wsiąść w pociąg i wrócić na pole do Elbląga, ale stacja i linia zostały wyłączone z eksploatacji w 2006 roku. Co ciekawe, Frombork jest niemal pusty. Pamiętam tłok jaki był jak tam byłem poprzednio. Teraz jest luźno a spać i tak gdzie nie ma.

 Wracamy na to puste pole bo alternatywy brak. Właściciel podaje cennik z głowy, za dwie osoby i namiot 70pln. W cenie nie ma ciepłej wody, jest zimna i kibelek. Musi starczyć. Co ciekawe na stronie internetowej i w informacji cennik na to pole jest znacznie niższy - tak ze 40%.

 Ale cóż, dla nas nie ma alternatywy. 

 Późnym wieczorem już z namiotu oglądamy burzę nad zatoką. Spektakularne zjawisko. Ze względu na płaskość terenu burza jest kilkanaście kilometrów od nas więc jej nie słychać. Za to widać że pioruny biją po kilka na raz. W nocy przychodzi na nasze pole i rzuca namiotem. Do wytrzymania. Zastanawiam się nad piorunami. Rowery stoją tuż obok namiotu, a teren pola płaski i bez drzew. Czy jak walnie to dmuchany materac zabezpieczy przed napięciem krokowym? Tak czy inaczej zasypiam.

Dzień 5 - pedałujemy do Elbląga. Tym razem trasą Green Velo wzdłuż brzegu zatoki. Dystans to jakieś 40-45km z tego 8 jest bajeczne. Rozpoczyna się od serii zakrętów na opadającej drodze, więc jednocześnie odsłania się panorama. Potem przez jakieś miasteczko - miniaturowy Frombork. 

 

Następnie skręca nad wodę i prowadzi szczycie wału powodziowego tuż nad samą wodą. Jak w bajce, po jednej stronie lasy, po drugiej woda. Pogoda dopisuje. Wogóle zatoka to takie morze+. Cieplejsza woda, bardziej przewidywalne dno, nieco mniejszy wiatr.

 Niestety po tym pięknym kawałku musimy wepchać rowery jakieś 200m w górę w serii pagórków i wtedy pot się leje z czoła, po plecach i wogóle wszędzie.

 

  Lądujemy na tym samym polu co ostatnio i ruszamy na zwiedzania Elbląga. Zwodzony most, dworzec, katedra, ścieżka między starymi kamienicami.  Katedra ma67metrów. Wysości. Przewidująco kasy są dopiero 20m nad ziemią, po drodze schodkami na górę. Nie dotarliśmy nawet do kas ;) . Rowery i schody to za dużo dla nóg.

 Dodatkowo szukam sklepu sportowego bo muszę kupić nowy ręcznik. Stary, nigdy nie dosuszony capi. Na szczęście znajduje i to przeceniony ;)

Dzień 6 - ruszamy na Malbork. Tym razem pogoda dopisuje aż za bardzo. Robi się spiekota. Skręcam nie na ten szlak co trzeba, i zamiast wygodnego pedałowania przez półtorej godziny przedzieramy się przez chaszcze ciągnąc rowery. Trawa sięga pasa, a ponieważ idziemy przy samej wodzie - jest mokra od porannej rosy. Po tym odcinku jesteśmy nieziemsko zmęczeni a woda dosłownie chlupie w butach. Nawet maślanka nie regeneruje.  Dojeżdżamy na najbliższą stację kolejową i czekając na pociąg, przebieramy się i zmieniamy buty. Druga połowa trasy już pociągiem.

W Malborku, trafiamy na dobry camping. 50pln, rachunek, ciepła woda i cisza. 

 

 Do zamku blisko, ale nie za blisko - ot rękę nad rzeką podać. Popołudnie to zwiedzanie zamku. Nogi bolą jak diabli bo łażę w butach na kajak - takich z cienką gumową podeszwą i bruk się odciska na stopach potężnie. Mam jeszcze zwykłe buty, ale te suszą się po przedzieraniu przez krzaki. A podobno nieprzemakalne są.

 Zwiedzanie trwa prawie trzy godziny a i tak wychodzimy z niedosytem bo nie wszędzie weszliśmy. W  Malborku byłem już kilka razy i widzę jak stopniowo odbudowywane są nowe elementy. Jak go kiedyś skończą, to będzie jeszcze ze dwa razy większy niż teraz. Ostatnim razem nie można było wejść do kościoła w wysokim zamku, a teraz już można.

 Zamek był niemal całkowicie zniszczony w trakcie wojny. Zeby nie zaburzyć jego istoty teraz składa się z oryginalnych kawałków w kolorach i neutralno szarych fragmentów uzupełniająych. Oczywiście tylko w zakresie wystroju. Sciany są z czerwonej cegły.

 Tym razem w nocy nie pada ani nie wieje.

Dzień 7 - Kierunek Iława. Pociągiem. Z recenzji na sieci wynaleźliśmy że ten szlak leci między polami i lasów po drodze mało. A termometr pokazuje 28 stopni. Z Iławy jedziemy prosto na pole "Binduga" 12km od dworca. Rozbijamy namiot, wrzucamy majdan i wracamy do Iławy zwiedzać i kupić coś do jedzenia. Pomimo wsparcia pociągiem, zrobiliśmy 45km rowerami ;)

 Iława jest mało zabytkowa, albo my słabo szukamy. 

 Wieczorem wracamy na pole. Jest cicho. Faktycznie wszyscy trzymają się zasady nie włączania radia czy internetu (na polu nie ma prądu, wifi, ani ciepłej wody ;)) Za to tuż przed północą trafiają się nowi goście. Niestety dwójka z nich to internetowe dzieciaki które nie ogarniają namiotu, materaca, ani braku prądu do asystenta google. Więc koło północy wybudzają nas calkowicie a potem długo jeszcze żubrują zanim pójdą spać.

Dzień 8 - Pierwsza próba objechania Jezioraka - najdłuższego jeziora w PL. Długość geometryczna to 27km , ale po linii brzegowej dobrze ponad 70. Daliśmy radę doj ednej trzeciej i wróciliśmy. Za to zjedliśmy jajecznicę - pierwszy 'normalny' posiłek. Do tej pory były kaszki, maślanki, kabanosy i bułki.

  Wracając podjeżdżamy jeszcze do Szymbarka obejrzeć ruiny zamku

 Wieczorem zakradamy się jeszcze na ośrodek dwa kilometry dalej żeby skorzystać z prysznica z ciepłą wodą. ;)

Dzień 9 - Druga próba tym razem zachodnim brzegiem.

 

  Też się nie udało, ale przynajmniej zobaczyliśmy kolejny kanał i dom w którym żył i tworzył Nienacki (ten od serii Pan Samochodzik). Dom niestety nie był udostępniony do zwiedzania.

W drodze powrotnej psuje się pogoda. Najpierw na scenę wchodzi duchota więc trzeba częściej odpoczywać. Potem ostrzegawczo pokapuje więc zwiększamy tempo. Mimo to do namiotu wpadamy z pierwszymi kroplami deszczu na plecach a chwile później zaczyna się typowa mazurska burza. Wiatr dość mocno szarpie namiotem, więc sam sobie gratuluje że tym razem założyłem wszystkie odciągi. Woda leci jak z hydrantu. Siła żywiołu jest tak duża że odbijające się od ziemi krople trafiają pod tropik i moczą sypialnię.

 Po pół godzinie znowu wychodzi słońce. Mazury to jedyne znane mi miejsce gdzie można jednocześnie przemoknąć i dostać poparzeń od słońca.

Dzień 10 - Nad ranem zaczyna lać. Jak z cebra. I wiać. Jest to też pierwszy dzień kiedy wyrażnie spada temperatura. Przeciągamy namiot bliżej zadaszenia i pakujemy się na cito jak tylko przestaje padać. Potem na dworzec i pociągiem do Torunia. Ten odcinek od samego początku planowaliśmy jako kolejowy, bo leci mono uczęszczanymi drogami  i jazda nim to żadna przyjemność. Zresztą dworzec w Iławie to też żadna przyjemność. Nie ma pochylni dla wózków/rowerów wiec trzeba się nieźle naszarpać żeby je zanieść na peron.

Na miejscu, prosto z dworca trafiamy na bardzo dobre pole namiotowe - jakieś 400-500m do przejścia i wszystkie potrzebne udogodnienia.

 Po południu zwiedzanie Torunia. Kolejne trzy godziny łażenia po Starówce. Tym razem przynajmniej w dobrych butach bo w końcu doschły. Co najbardziej rzuca się w oczy. Mówisz Stalin, myślisz Lenin. Albo na odwrót.

 Tak na serio to w Toruniu są tylko dwa tematy. Kopernik i pierniki. Domów w których urodził się kopernik jest ze cztery. To zupełnie tak jak z czaszkami Lenina których w ZSRR sie doliczono pięciu ( w tym jedna po tym jak w wieku pięciu lat zastrzelili go Niemcy). Kościołów w których posługiwał i szkół w których się uczył też jest pełno. Strasznie rozchwytywny był jako dzieciak. 

A pierniki? Katarzynki to podstawa. Pierniki-kotki, pierniki-pieski, pierniki-dziewczynki, serduszka i oczywiście gwiazdki. Apogeum to piernikowy Kopernik (takie combo). Oczywiście co drugi sklep chwali się że tylko oni robią "według oryginalej toruńskiej receptury". Tyle że na niektórych opakowaniach napisano "Piekanrnia nr 15 - Bydgoszcz" ;)

 

Jest nawet łódka spacerowa "Katarzynka" . Grała w filmie "Rejs"

 W nocy idziemy jeszcze na punkt widokowy położony po drugiej stronie rzeki naprzeciw Starówki. Ładnie to wygląda. Mury i co większe budowle są podświetlone.

 W nocy zaczyna się wichura. Nie pada, ale duje tak że namiot znowu wisi na odciągach a drzewa nad nami niepokojąco trzeszczą. Kij z tym, może postoją jeszcze - wiec idziemy spać.

Dzień 11 - powrót. Z drobnymi komplikacjami. Wykupiliśmy wprawdzie przewóz rowerów, ale okazuje się że nie ma na nie w pociągu miejsca. Zrobili sobie zmianę. Zamiast puścić wagon z przedzialem na rowery i duży bagaż, puścili zwykły. Rowery przypinamy w pierwszym przejsciu za lokomotywą i tyle. 

Przesiadkę mamy tym razem w Zawierciu. Byliśmy przekonani że możemy z rowerami tylko do Zawiercia jechać, bo ktoś inny wykupił wcześniej odcinek Zawiercie-Katowice. Więc pewnie jak my wysiądziemy to wejdą inni rowerzyści. Ale nic takiego nie ma miejsca. Mogliśmy sobie jechać do samego Sosnowca.


Film z wyjazdu (troche mi napisy nie wyszły, ale dałem z siebie całe 30%)



niedziela, 1 sierpnia 2021

Naprawa worka wodoszczelnego z nylonu TPU

 Może komuś się przyda porada jak naprawić worek Itivi z Decathlona.

 


Stało się. Rozciąłem worek  i nie mam pojęcia jak to zrobiłem. Ani gdzie ani kiedy. Czyste dwucentymetrowe cięcie. No i trzeba brać się za naprawę.

Z workami PCW sprawa jest prosta. Łata się je łatkami do klejenia basenów ogrodowych. To PCW i to drugie też. Trzyma mocno a łatki basenowe są przeźroczyste więc naprawy prawie nie widać.

Co z uber materiałem typu nylon impregnowany poliuretanem?

Najpierw trzeba zeszyć ściegiem żeglarskim. Nitka przechodzi od dołu przez materiał. Potem przez otwór schodzi pod spód, i znowu przez materiał do góry (oczywiście po drugiej stronie dziury). To jedyny ścieg który pozwala utrzymać krawędzie na styk. Najważniejessze jest to, że tak zeszyty materiał nie jest pomarszczony.

Tak wygląda po zeszyciu. Nitka nylonowa, cienka, taka jak do małych guzików.

I na to fik kawałek taśmy Tear Aid typu A od środka. Oczywiście przed przyklejeniem powierzchnie trzeba odtłuścić gazikiem z alkoholem (takim z apteki)


I drugi kawałek taśmy od zewnątrz. Trzyma jakby kto przybił deską.


Tear Aid to wogóle kapitalny wynalazek. Wprawdzie do nitrilonu słabo trzyma, ale za to można nią błyskawicznie naprawiać dętki (łata wytrzymuje ponad 1000km), rozdarte kurtki, namiot.

Jeszcze żeby nie była taka droga to wogóle byłoby pięknie.