Pobudka w niedzielę o drugiej trzydzieści. Kawa, taksówka, lotnisko. Wylot o szóstej pięć, do Frankfurtu. Przesiadka i lecimy do Sofii. Około czternastej byliśmy na miejscu. Dla porządku trzeba było popchnąć zegarki o godzinę do przodu (w końcu egzotyczny kraj), wziąć auto z wypożyczalni i w drogę.
Przejazd przez Sofię, jest intrygujący. Z jednej strony, pokomunistyczne blokowiska w na wpół agonalnym stanie, z drugiej - dużo nowych budynków, dobre drogi i ogólna sympatia otoczenia.
Droga na Petricz - to jak rajza bez Sosnowiec - czyli droga na zatracenie. Pierwsza połowa, całkiem ok, ale potem wjeżdża się w góry. Droga leci wężykiem, tubylcy lecą stówką, wyprzedzają na trzeciego, zajeżdżają drogę i takie tam atrakcje. Do tego ograniczenia prędkości i masa fotoradarów.
Do hotelu dotarliśmy chwilę po piątej. Zmęczenie i jet lag zrobiły swoje - spać.
Poniedziałek rano, pobudka o piątej. Na dworzec ciemno, ale spać się nie chce. Idę na spacer. Hotel ulokowany jest poza miastem. Obok jest szpital, a potem już tylko polna droga.
Na ogrodzeniu tabliczka jak powyżej. Zrozumiałem tylko tyle że to strefa ochronna. Wdzięczny będę za tłumaczenie tego "leczebno kalonahodiszcze"
Błąkając się, dotarłem na stację kolejową w samym środku niczego. Dosłownie niczego. Po drugiej stronie nasypu z peronami są pola, a w pobliskim lasku jedno czy dwa domostwa. Stacji nie ma nawet ma mapach google ;). Ale pociągi się tam zatrzymują.
Poszedłem trochę w czarną pustkę - mapa pokazywała że w okolicy jest rzeka. Niestety drogi w rzeczywistości nijak nie pasowały do tego co podpowiadał telefon. Zostało więc wrócić do hotelu na śniadanie (serwowali dopiero od ósmej) i jechać do pracy.
Na kolejne wyjście udało się załapać późnym popołudniem. Znając drogę, szliśmy żwawiej i udało się dojść do rzeki.
Rzeka typowo górska, płytka, szeroka, dno i brzegi wysypane otoczakami. Szerokość, może trzydzieści metrów, ale po ukształtowaniu brzegu, widać że czasem jest kilka razy szersza.
Płynie wartko w stronę Grecji, kilka kilometrów dalej jest granica.
W środę zmienialiśmy lokalizację, z Petricz do Plovdiv przez Sofię. Jest wprawdzie alternatywna droga, przez góry, ale wszyscy ją nam odradzali.
Ponad osiemdziesiąt kilometrów takiej drogi. O dziwo, bez większych wzniesień. Zrobili ją na płasko, obcinając niektóre góry.
Przycinanie gór, zostawia niestety takie ostre stoki nad jezdnią.
Na postoju zdjęcie rzeki, tej samej która później dociera do Petricz. Mniej więcej od tego miejsca zaczynają się spływy pontonowe i kajakowe.
Do Plovdiv dotarliśmy na tyle wcześnie że można było wyjść na miasto pozwiedzać. Wyjście było zupełnie bez pomysłu, bo nie sprawdziliśmy co w mieście jest do oglądania.
I dlatego było wielkim zaskoczeniem. Z hotelu przez rzekę, a zaraz po drugiej stronie, na górze widać ruiny na szczycie góry.
Dojście na górę, przez takie właśnie ładne uliczki.
Z góry, widok na miasto. Z twierdzy zostały tylko fundamenty, ale planują ją odbudować.
Schodząc z ruin, weszliśmy coś zjeść. W knajpie łaził oto taki młody kot. Tam wogóle wszędzie są koty. Wypasione, zadbane i bardzo pewne siebie. Jedzenie średnio przypadło mi do gustu. W teorii placek ziemniaczany z serem. Tyle, że zarówno placek jak i ser były lekko kwaskowate, i doprawione szałwią (chyba). Zjadliwe, ale nasz placek po zbójnicku dużo lepszy.
Schodząc dalej, taki o to zabytkowy słupek. Całe to wzgórze jest zabytkowe. Kamienice pobudowane na fundamentach tysiącletnich budynków...
Ogromne zaskoczenie. Najstarszy na świecie grecki teatr jest w Bułgarii.
Najstarsze Bułgarskie gimnazjum
Wieża kościoła prawosławnego.
Kolejny zabytek, elegancko wkomponowany w skrzyżowanie na deptaku.
Mury obronne z czasów Marka Aureliusza.
Fontanna przed urzędem miejskim.
Śpiewające fontanny. Niestety, czynne były tylko te małe (na pierwszym planie). Fontanna główna, ta w tle która wygląda jak basen miejski, jest uruchamiana tylko od święta.
I jeszcze taka ciekawostka, kładka dla pieszych, obudowana sklepami po obu stronach.
Centrum miasta, jest spokojne i bezpieczne. Nawet po zmroku ludzie chodzą, dzieciaki biegają, sklepy są czynne.
Ciekawostka : jest to najdłużej, w sposób ciągły zamieszkane miasto w Europie. Ponad dwa tysiące lat. Historia jest tu widoczna na każdym kroku. Masa pomników, monumentów, zabytkowych budowli. Mają bardzo dobre podejście do przeszłości- starają się ją zachować jej ślady jak tylko się da. Stąd, górujący nad miastem pomnik Żołnierza Radzieckiego, nie został wyburzony po upadku komunizmu. Zresztą, dla miasta które ma tysiąclecia spisanej historii, komunizm był zaledwie krótkim epizodem. Nie gorszym niż najazdy Gotów czy innych barbarzyńców.
Wyjazd choć ciężki, bardzo udany.
Podpowiedzi dla jadących tam:
- Napisy są z reguły w dwóch alfabetach. W miastach są również angielskie tłmaczenia.
- Fonetycznie język nie jest podobny do naszego, ale jeśli ktoś zna cyrylicę, większość napisów odczyta i zrozumie.
- Waluta to lewy, jeden lew kosztuje ok 2pln. Po przeliczeniu, ceny podobne, ale nieco niższe niż u nas.
- Na zwiedzanie Plovdiv trzeba zarezerwować ze trzy dni, żeby zobaczyć wszystko.
- Zwiedzanie Petricz, nie ma większego sensu. Małe miasteczko, ładne, ale bez ciekawych rzeczy.
- Północna część miasta, to niestety blokowiska i strefy przemysłowe, nic ciekawego.
- Góry w paśmie południowym nie za bardzo wyglądają na turystyczne. Strome, kamieniste, dużo osypisk. Na północy jest znacznie lepiej. Są to w większości góry wysokie, pasma powyżej 2,5km.
- Pogoda ja na październik, bardzo dobra. Nad ranem +2, ale już o dziesiątej +22.
- Kraj jest jeszcze bardzo kontrastowy. Z jednej strony historyczny wygląd, jak u naz w Krakowie bądź Toruniu, z drugiej, dużo agencji towarzyskich i kasyn. Przy czym są to przybytki na wizualnym poziomie naszych lat 90.
- Hotele tanie, ale z niskim standardem. Standard taki jak u nas jest w hotelu 2,5/3* jest tam dostępny dopiero w 4* hotelu.