Strony

poniedziałek, 4 lipca 2022

Mocowanie kamery do kajaka - wersja druga.

 Pierwsza wersja nie przetrwała nawet jednego spływu. Się wzięła i połamała drugiego dnia na Małej Panwi.

 Drugą wersję zrobiłem prostsza. Za podstawę posłużyła rurka pcv do wody zimnej (ścianka gruba na jakieś 5mm), adapter statywowy 1/4 na 5/8 cala i dwie nierdzewne śrubki M4.


 Rurka przycięta na ok 16cm. Nawiercone otwory. Łebki od śrubek pełnią rolę ograniczników. Dzięki temu rurka nie wysunie się poza paski mocujące. Adapter statywowy jest wkręcony w większy otwór na środku. Do wiercenia użyłem klucza rurowego bo to ciężko idzie.



 A tu statyw w użyciu. Odciągi wymienione na repsznur 2mm, znacznie lepiej działają niż wcześniejsze 4mm.
 Odciągi zafiksowanie trytytką. Całość bardzo solidnie wytrzymała pięć dni spływu. 
 A kamera sterowana pilotem praktycznie dawała ujęcia od razu gotowe do montażu.



sobota, 25 czerwca 2022

Spływ Wisłą z Krakowa do Kazimierza Dolnego.

 W telegraficznym skrócie :)

Dzien 1  (kilometry od 76 do 100)

Zaczynam w Krakowie, 19 czerwca, mniej więcej koło godziny 12.00. Miejsce startu pod mostem, zaraz obok Wawelu. Skwar nieziemski - podobno najcieplejszy dzień roku. Wisła jest tu szeroka i skanalizowana. Betonowe nabrzeża po obu stronach i zapory regulujące stan wody. Dla kajakarzy do źle, bo nurtu prawie nie ma. Ale jest to niezbędne jeśli nadal chcemy mieć Kraków. Jeśli ktoś powątpiewa... polecam poszukac dwóch rzeczy. Starych zdjęć niskiej Wisły w latach 30 i 50 ubiegłego wieku. Czasem w centrum Krakowa można było przejść z brzegu na brzeg. Drgua rzecz wymaga wizyty w tym mieście i poszukania w kościołach. W kilku z nich zaznaczone są linie wysokiej wody z największych powodzi. W skrócie, bez zapór i śluz Wisła albo byłaby strumykiem albo zalewała prawie że do rynku.


 Wiosłuję w upale. Po godzinie docieram do pierwszej śluzy. Krótki telefon, chwila czekania i darmowe śluzowanie. Kiedyś kosztowało 4-5pln teraz jest w całym kraju darmo. ;) Potem znowu do wioseł. Brzeg na tym odcinku jest mało ciekawy, widac zabudowania, drogi, miasto - no generalnie cywilizacja. Jako że płynę to drugi raz, to chce pokonac ten kawałek jak najszybciej.

 

 Docieram do Sluzy Przewóz. Ta  praktycznie nigdy nie działa bo jest za mało wody. Jak planowano uregulowanie Wisły, to 20km dalej miała być kolejna śluza, ale nie powstała. Wiec poziom wody za Przewozem zawsze jest za niski

 

 Ta przenoska jest mordercza. Upał niemożebny, a do przeniesienia jest jakieś 150m przez teren śluzy i dodatkowo 200m kanału poniżej. Przenoskę kończę z zawrotami głowy i kołataniem serca.

 Ruszam dalej, ale nurt nie niesie. Jest wyjątkowo niski stan (wszystkie wodowskazy na czarno) i rzeka przesuwa sie może z predkoscia 1km/h.

 

  Docieram do 100km. Tu powstają zaczatki przystani flisackiej. Na razie jest to kawałek błotniście wydeptanego brzegu, ale przynajmniej jest jakaś informacja.  Z pomocą opa wyciągam kajak na brzeg. Jest miejsce na namiot na świeżo skoszonym sianie. Jest też bar z prysznicem z kilka złotych. Robie zapas wody, zjadam ciastko i owsiankę, rozstawiam namiot. Kąpiel i wykończony kładę się spać.

Ze spaniem jest problem. Muszę zostawić otwarty tropik. Jak go zamykam to opary z siana od razu powodują ból głowy. Jak otwieram to jest zimniej, ale głowa nie boli.

 Koło jedenastej wybudam sie kiedy dopływa kolejny kajakarz. Ten startował z zerowego i nie dosc że walczył z temperaturą i powolnym nurtem, to jeszcze stopień Kościuszko był zamknięty z powodu zawodów i gość się ewidentnie przemęczył. Słysze jak rozmawia z obsługą przystani i mam wrażenie że ma udar cieplny bo mówi bardzo nieskładnie.


Dzień 2 (kilometry 100-160)

Pobudka wcześnie rano. Pakowanie kajaka i koło 8.00 ruszam z błotnistej przystani. Widać że poziom wody od wczoraj opadł. Mimo młodej godziny żar się leje z nieba. Czapka zydwetka, ręcznik na kolanach, masa kremu do opalania na rekach. 

Płynę. 


Na tym odcinku po obu stronach są wysokie wały więc nie widać nic poza nimi. Mijam Niepołomice. Jakieś dwie godziny później spotykam małżeństwo na starym kajaku. To emeryci którzy płyna do Gdańska. Mają czas, są dobrze wyekwipowani i widac ze nic ich nie goni.

Udaje mi się utrzymać tempo 6km/h. Piję rozpuszcone tabletki z magnezem, koło południa zatrzymuje się na obiad i wciągam MRE podgrzane na gazie. Smakuje paskudnie. Wydaje mi się że kiedys były smaczniejsze.

Na 119 kilometrze trafiam na bystrze zaraz za zakrętem. Próbuje spłynąć prawą stroną ale kajak więźnie na kamieniach. Trzeba wyskoczyć i przepławić na cumie. Tak czy inaczej  do środka wlewa się sporo wody. I nie ukrywam, przedarcie się przez to bystrze było wyczepujące.

Co chwila moczę w wodzie czapkę, żeby choć czerep się wychłodził. Często też zanurzam dłonie w wodzie - na mokrej skórze wolniej robią sie odciski. Odcinek daje mi w kość jeszcze bardziej niż wczorajszy.

Około 17.00 zaczyna się chmurzyć na poważnie. Daje to ulge od słońca ale staje się niesamowicie duszno.Mniej więcej wtedy kończy mi się woda do picia.

 O  osiemnastej docieram do Opatowca i wtedy zaczyna lekko padać. Wyciągam kajak na brzeg zaraz za przeprawą promową. Próbuję wypytać ludzi na brzegu - gdzie sklep, ale wszyscy przyjezni. GPS prowadzi do dwóch sklepów, które zlikwidowano. W końcu w deszczu trafiam do delikatesów. Usta mam tak wyschnięte że na migi musze pokazac ze chce coś do picia. Odwodniłem się potężnie. Kupuje soki, duży baniak wody, i ostatnią, zeschłą słodką bułkę.

Wracam do promu. Ląduje na cyplu pomiędy Wisłą i Dunajcem. Rozbijam namiot i mając na uwadze opady zakładam wszystkie odciągi. To był dobry pomysł. W nocy zaczyna potężnie wiać. Na wpoły śpiący zapinam jeszcze wewnętrzne paski stabilizujące w namiocie.

Potem już śpię do rana.


Dzień 3 (Kilometry 160-230).

 Pobudka przed szóstą. Na wodzie jestem dopiero dwadzieścia po ósmej. Zmęczenie nie pozwala się chyżo poruszać. Od samego rana wieje zimny wiatr. Słońce pojawia się okresowo i wtedy przygrzewa.

 Wiatr na szczęście wieje w plecy, więc prędkośc płynięcia trochę wzrasta - do 7km/h. Potem dzieje się wszystko. Dwa albo trzy razy dopada mnie deszcz. Ze względu na niski stan wody i kiepską widoczność trudno wypatrywać łach piasku. Przez to kilka razy kajak utyka na dnie. Trzeba wysiadac i przepychac na głębszą wodę. Zamiast obiadu jest kawałek rozpuszczonej czekolady i woda z sokiem. 

  Na tym odcinku rzeka jest znacznie szersza, a wały niższe. Ponieważ jednak brzegi są najczęściej zarośnięte drzewo przy drzewie, nie ma co podziwiac na brzegu. Ot od czasu do czasu zza wałów i drzew widać pojedyncze dachy. Czasem jakieś pole.

Mijak pracujące barki, kilka mostów i w końcu dopływam do Połańca.

Oczywiście próg piętrzący wodę jest podniesiony na maksimum wysokości i przez to niespływalny. Obnoska na jakies 100m. Wkurzający jest fakt że pomimo istnienia progu od dziesiątków lat nie zrobiono żadnej pomostu ani kładki dla kajakarzy.

 Po przenosce jestem wyżęty jak szmata do podłogi. Nurt wyraźnie zwalnia. Ale płynę dalej, bo jest dopiero piąta po południu.

 Godzine później jestem jakieś 7km poniżej Połańca i decyduje się na nocleg na piaszczystym brzegu. Jak już się rozlokwałem to okazało się że to miejscówka loklanych wękarzy. Ale dziś tylko zanęcali a zasiadkę planowali  dopiero na weekend.


Dzień 4 (kilomety 230-287)


 Pobudka 5.30. Do tego żwawsze zbieranie i równo o siódmej jestem na wodzie. Z rana jest nieźle.  Można płynac bliżej brzegu i chować się w cieniu drzew.Zeby nie było kolorowo - widać że rzeka jeszcze opadła i płynie jeszcze wolniej. 

 

To oznacza że jeszcze łatwiej zapędzić się na płyciznę. Niby są tyki i wiechy które wyznaczają tor wodny, ale przy tak niskiem stanie pomaga to tylko trochę. Pojawiają się za to pierwsze wzgórza za wałami i przez to są jakieś widoki w końcu - to znaczy widać wsie na brzegach w całej okazałości.

Pojawia się wiatr, tym razem w twarz, który jeszcze bardziej spowalnia. Mam serdecznie dość, zastanawiam się czy nie skończyć spływu w Sandomierzu. 

Kiedy tam dopływam pomysł od razu wybija mi się sam z głowy. Nabrzeże jest nieprzyjazne - tylko slip dla łodzi i przystań białej floty. No i żeby dojść na dworzec musiałbym pokonać kilometr pod górę, przejść straszliwie długim mostem i iść jeszcze dwie godziny na dworzec. A stamtąd powrót z trzema przesiadkami. Zmęczony czy nie - płynę dalej.

Oznakowanie robi się coraz lepsze. Tor wodny jest w miarę spływalny. Pojawiają się też pierwsze płaskodenne łodzie flisackie idące na silniku w górę rzeki. O siedemnastej dopływam do Zawichostu. Ląduję pod wodowskazem i idę do sklepu. Okazuje się że mogłem zacumować przy promie, byłoby bliżej. Po spacerze mam tak dość że jak spływam 500m poniżej promu i znajduje fajne miejsce to od razu cumuje i rozkładam obóz. Poniiważ namiot jest w słońcu, to rozkłądam sobie matę w jego cieniu i śpię przez godzinę zanim słońce się nie przesunie. Potem dopiero wpełzam do środka.

W nocy przychodzi wydra czy inne coś i skacze do wody polując na ryby. Budzi mnie ze trzy razy.


Dzień piąty (kilometry 287-359)


Tym razem na wodzie jestem już kwadrans po siódmej. Wiosłuję choć nurt słabo niesie. Na brzegu pojawiają się skaliste kamieniłomy. Robią wrażenie. Na zdjęciach słabo wychodzą bo dystans jest za duży dla apartu w telefonie.

Srednia prędkość jest około 6km/h więc nie liczę na dotarcie do Kazimierza. 

Oznakowanie torowe jest coraz lepsze. Z tyk i wiech przeszły na dwubarwne tyki. Zielone po lewej i czerwone po prawej. Coraz więcej jest też flisackich łodzi. Przy czym coraz więcej oznacza dwie na godzinę.

Mijam jeden czy dwa mosty.

Koło południa wpływam w obszar w którym w nurcie pokazują się duże wyspy. Ogromne wyspy. Tutaj znowu trzeba pływac od brzegu do brzegu żeby je omijać. Musze parę razy stawać na kajaku żeby zobaczyć w dal bo pomiędzy niektórymi wyspami są łachy piachu i trzeba je omijać.

Zeby było ciekawiej, wiatr też kręci. Raz z przodu raz z tyłu. Głębokość wody zmienia się skokowo. No i zamiast piachu na wypłyceniach pjawia się kurzawka. Wygląda jak zwykłe dno ale można wpaść w nią po kolana albo i głębiej.

Koło czwartej wypływam z tej wariackiej strefy. Rzeka wyraźnie przyśpiesza. Mijam tabliczkę 150km. Teraz znowu można płynąć po prostu wzdłóż zewnętrznych brzegów w szybszym nurcie. Mijam prom i plaże dla naturystów. Na plaży dwóch samotnych panów, bardzo smutny widok.

Chwile po osiemnastej dopływam do Kazimierza. Dłuższą chwilę zajmuje mi znalezienie wejścia do mariny. To jest pierwsza przystań od Krakowa. 259 kilometów między przystaniami. 

 

  Robie opłaty, rozbijam namiot, idę zwiedzać. Kazimierz jest małym i bardzo ładnym miastem. Dużo starych, drewnianych domów i bardzo kameralna atmosfera. Zjadam pózny obiad, kręc  się po rynku. 

  Późnym wieczorem wracam na marinę, myję kajak i zostawiam go do wyschnięcia przez noc.

Dzień szósty (dużo kilometrów tyle że pociągiem)

Pobudka 5.30. Namiot o dziwo bez sladu kondenzacji, można zwiać. Pakuję kajak, wurzucam niepotrzebne rzeczy. Kwadrans po siódmej ruszam na przystanek PKS. Do przejścia jest 700-800 m ale ciężar bagaży robi swoje.

O 8.05 przyjeżdzą autobus MZK jadący prosto na dworzec do Puław. Tam łapię pociąc IC prosto do Sosnowca. Generalnie połączenie z Kazimierzem jest nadpodziewanie dobre - dużo lepsze niz sie spodziewalem.

Sama jazda pociagiem jest średnia. Niby ekspres ale przyjeżdza z pół godzinnym spóźnieniem. A potem to spóxnienie się zwiększa. Do Sosnowca trafiam 72 minuty po czsie. 


Na koniec tradycyjny film z odcinka.



poniedziałek, 9 maja 2022

Spływ Białą Przemszą - po wyłączeniu pomp w Bukownie.

 Na początku tego roku zaprzestano pompowania wody upadowej z kopalni w Błędowie. Rzeka Biała wyschła, a rzeka Sztoła wyschła. Z kolei Biała Przemsza do której wpadały obie wymienione, znacząco obniżyła poziom. Uczeni w piśmie powiedzieli że Przemsza straciła 80% przepływu.

 Z ciekawości objechałem całą Przmszę w lutym, stan wody faktycznie był niski, ale nie wyglądało to dramatycznie.

 Postanowiłem spłynąć tradycyjnie najgłębszy odcinek Maczki-Niwka i przekonać się na własnej skórze jak jest z tą wodą.

 

 Przystań na Maczkach. Oryginalnie, przy pomoście było jakieś 10cm głębokości. Zaraz po wyłączeniu pomp, pojawił się przy nim wąski pasek ziemi. Teraz od desek do wody jest około dwóch metrów. W dali widać leżące nad wodą drzewo. Zawsze trzeba było się pod nim solidnie schylić, a teaz takiej potrzeby nie ma. Woda jest dużo czystsza niż była.


 Na pierwsze wypłycenie trafiam już 100m od startu. Dno składa się dosłownie ze wszystkiego. Piasek, muł, pokruszone cegły, kruszywo, kamienie, trylinki. Próbuję spłynąć prawą stroną, ale tylko przycieram ponton tak że dziobowa komora zaczyna gubić powietrze. Na szczęście powoli więc decyduje się płynąć dalej. 

 W tym miejscu dmuchańca po prostu trzeba przepławić i to ostrożnie.


Potem robi się głębiej. Nie ma problemu z ocieraniem o dno, ale jest problem ze zwałkami. Dużo drzew leżących od lat pod lustrem wody, teraz wyszło na powierzchnię. Na odcinku od startu do mostów kolejowych, trzeba pokonywać zwałki pięć albo siedem razy. Po nabrzeżnych roślinach widać że brakuje 40-50cm wody.

Zaraz przed mostami kolejowymi zaczyna się kolejne wypłycenie. Kończy się dopiero kilkanaście metrów za drugim mostem. Da się płynąć, ale kilka razy słychać jak ponton szoruje po dnie. Na tym odcinku nie ma resztek cegieł, ale są trylinki i dużo kruszywa w najróżniejszych rozmiarach. Mam wrażenie że prawie cała rzeka od starej tamy na Maczkach aż do ujścia była kiedyś potężnie skanalizowana.


 Odcinek za mostami kolejowymi. Tu jest dosłownie wszystko. Trzy długie wypłyecenia po krótych spływa się na milimetry od dna. Ogromne powalone przez bobry drzewa. Bywa tak że rzeka ma 30m szerokości a z trudem znajduje się miejsce do przeciśnięcia. Niski stan wody ujawnia pralkę franie, porzuconą dziesiątki lat temu taczkę, pale po dawno nie istniejąych mostach. Na wypłyceniach prawie zawsze na dnie królują kamienie.

 Największy próg wodny, ten na wysokości zrzutu wody z kopalni Maczki-Bór jest ledwo spływalny. Udaje się po prawej stronie na dwa razy. To znaczy że po pierwszym zeskoku trzeba mocno odbić w lewo, żeby ominąć zwałowisko. Sztywne długie kajaki lepiej przepławiać bo mogą się zaklinować.

 Po tej przeszkodzie - kilometr wiosłowania aż do elektrowni wodnej. Nurt jest słaby i trzeba się solidnie napocić nad wiosłami. Kiedyś niosło samo, wystarczyło się ustawić na środku, teraz nie ma luksusów...


 Poniżej elektrowni wodnej. Tu rzeka jest skanalizowana. Brzegi i dno wyłożone trylinkami. Nurt niesie żwawo jakieś 500-700m. Potem koryto się pogłębia i prąd wody zanika. Aż do następnego jazu na Niwce (ok 3km) trzeba mozolnie wiosłowąc.



  Poniżej jazu na Niwce.  Tu rzeka wygląda po prostu fatalnie. Wiać rumowiska na obu brzegach. Smierdzi mułem. Zwałka jest jedna, można pokonać ją pod.

 Dalej są dwa małe progi, spływalne. Potem bystrze pod mostem drogowym. O dziwo da sie przepłynąć choć znowu na milimetry od dna.

 Za mostem kolejne dwa spływalne progi i koniec spływu przy ujściu potoku Bobrek.

Podsumowanie

  • O komfortowym i bezpiecznym dla dmuchańców spływie można zapomnieć.
  • Da się płynąć pod warunkiem że przed bystrzami będzie się wysiadać, a jednostkę spławiać.
  • Spływ lepiej zacząć nie pierwszej przystani, tylko na drugiej. Około kilometra niżej z nurtem.
  • Zakończyć najlepiej przy jazie na Niwce.
  • Z 9km trasy zostało jakieś 6.5km.
  • Największy próg przepławiać, zwłaszcza przy długich jednostkach.
  • WIdać że głębokość maleje wraz ze wzrostem temperatur, obwawiam się że latem będzie można rzekę raczej przejść niż przepłynąć.

sobota, 30 kwietnia 2022

Spływ Małą Panwią od Krupskiego Młyna do Ozimka

 Mała Panew to typowo komercyjna rzeka, do której mam całkiem niedaleko, a mimo to jakoś było nie po drodze. Stwierdziłem że spłynę ją przed majówką, żeby uniknąć tłoku.

 Wedle serwisu pogodynka.pl stan wody w dniu spływu - 50cm. Podobno da sie płynąć nawet jak jest połowę mniej, ale to już raczej nie dmuchańcem.

 Do Krupskiego Młyna to ja mam dobre połączenie. Wstaję czwarta pięć i idę na 935. I zdanżasz pan? No tak, przecież jest niedaleko. Jadę dwa przystanki i przesiadam sie w 40. Wtedy juz prosto do Katowic. Tam się przesiadam w dalekobiezny M3 i już po czterdziestu minutach jestem na dworcu w Tarnowskich Górach. Tam mam pięć minut przerwy, to mam spacer... z przystanku na przystanek. A potem w 129 i po kolejnych 40 minutach jestem w Krupskim Młynie. Jest jeszcze wcześnie, to sobie zakupy robie, żeby wieczorem nie musieć i idę na spływ..

 

 O ósmej jestem w miejscu startu - Most Przyjaźni w Krupskim Młynie.


O dziewiątej gotów do odcumowania. Zabrałem dwa worki 40 litrów. W jednym są rzeczy biwakowe, a w drugim pompka, plecak z kajaka, buty i trzy butelki wody mineralnej. Nie wiedziałem jak będzie wyglądało zaopatrzenie pod drodze, więc wody zabrałem tyle żeby starczyło na dwa dni.

 

 Początek lekki, łatwy i przyjemny. Brzegi już zazielenione. Na brzegach las mieszany więc też pomimo wczesnej pory roku ma sporo zielonego. Odcinek przez miasteczko jest taki sobie. W dwóch, trzech miejscach przepływa się przez rozmyte progi. Woda niestety ma przykry zapach mułu, a jak zawieje to od zakładów chemicznych czuć węglowodorami.


 Po wypłynięciu z miasta, najpierw płynie się ogrodzoną rzeką. Po obu stronach jest płot z drutu kolczasego. I to jeszcze w dwóch rzędach. No cóż. Różne plastiki tam produkują. Dwa czy trzy razy słychać syrenę a potem eksplozje. Widać kontrola jakości sprawdza co im tym razem wyszło. Dopiero godzinę od wypłynięcia wpływam w dziki las. Wygodne miejsca na postój są tu niemal co chwile. W miastę przystępny brzeg, na górze płasko, piasek i miejsce na ognisko.

 Odwiedzam jedną z przystani, jeszcze nieczynną. Kilka kilometrów dalej, orientuje się że zgubiłem zalaminowany kilometraż rzeki.


 Dopływam do rozstajów. Drogowskaz na rzece pokazuje że jeśli przepłynę pod tą zastawką to dopłynę do Młyna Bąbelek - miejsce wypoczynku. Ja jednak płyne w drugą stronę.


 I dopływam do takiej przenoski. Jest wyraźnie oznaczone gdzie wysiadać i dokąd przenosić. 

  Potem płnę jakąś godzinę miedzy polami. Na brzegach mniej drzew. Troche zwałek jest, ale poprzycinane że kajak przejdzie. Packraft niekoniecznie.


Kolejna przenoska przy młynie. Bardzo uciążliwa. Wyciąganie na wysoki brzeg,  przenoszenie na jakieś 250m. Wodowanie dopiero za następnym mostem. Nie można przeciągać bo na ziemi dużo drobnego ostrego szkliwa. Szkłocement, albo jakiś odpad z produkcji porcelany. Prawdopodobnie to na tej przenosce zgubiłem robocze rękawice schowane w kieszeni za siedzeniem. Muszę coś lepszego wymyślić na trzymanie drobiazgów.

 

Kolejna przenoska - tym razem MEW. Po tej to już byłem umordowany. Głównie dlatego że trzeba było wnieść kajaka na wysoką skarpę. Dodatkowym mankamentem był "wodowanie na kamieniach" brzeg wysypany ostrym tłuczniem, więc kajak trzeba zanieśc na głębszą wodę.
 


Potem naprzemiennie las, posesje, las. Jedna katarakta pod mostem, da się spłynąć środkiem. Potem bardzo płytki i szeroki odcinek przez las w samym środku niczego. Trafia się też taki dziwny budynek. Wygląda jakby ktoś wybudował sobie kaplicę z widokiem na rzekę. 

 Na tym odcinku bywa płytko, na szczęście dno jest piaszczyste.  Ale jak na Pilicy kilka lat temu - czytanie wody nie na wiele się zdaje. Kilka razy słysze jak skeg trze o dno, a raz czy dwa kajak po prostu grzęśnie na łasze.

 Na tym kawałku spotykam ludzi w kajaku którzy sprawdzają czy w rzece nie ma śmieci. Od nich dowiedziałem się  że na Amazonce można się przenocować. 

 Koło  szesnastej dopływam do ostatniej w tym dniu przenoski. Jest rampa do spławiania kajaków, ale trzeba być w kilka osób żeby z niej skorzystać więc umordowany setnie przenoszę. Kilkanaście minut póżniej  dopływam do przystani Amazonka. Pole jeszcze nie było otwarte, ale była pani z obsługi która je szykowała.


Jestem jedynym klientem. Gdybym płynął dzień później, już by tak luksusowo nie było. Piątek wieczorem był tu zlot motocykli. 

 W cenie 22zł mam miejsce i ciepły prysznic. To ostatnie jest mega luksusem. Parę razy wlazłem w muł, i byłem mocno upaprany.

 Wieczorem bardzo szybko robi się zimno. Z reguły na spływach, wieczorem kładę się na śpiworze (jest wtedy bardziej miękko) i przez jakieś pół godziny leżę i odpoczywam. Tym razem temperatura spadała w takim tępie, że po pięciu minutach założyłem grubą bieliznę Barensa (zimowa bluza termo), leginsy do biegania, skarpetki i cienkie rękawiczki. Mimo tego leżenie na śpiworze odpadał.. 

 W nocy marznę. Budzę się zziębnięty co godzinę. Pewnie gdyby nie zmęczenie po 30km wiosłowania i 4 przenoskach to bym wogóle nie zasnął. Ze spaniem na materacyku trekkingowym jest tak że choć wygodny to słabo izoluje. Dodatkowo ściśnięta ocieplina w śpiworze też słabo trzyma ciepło. Więc jak leże na boku, powierzchnia styku z materacem jest niewielka, i powierzchnia skompresowanej ciężarem ciała izolacji też jest mała - to po prostu jest mi chłodno.

 Ale jak leże na plecach, i obszar skompresowanej otuliny jest duży, to mnie łapią dreszcze. Miałem nawet plan żeby między śpiwór a materac dać jeden z polarów, żeby izolowało, ale zapomniałem i zrobiłem z niego poduszkę. A w nocy już mi się nie chciało grzebać po workach.

 Najznimniej oczywiście pół godziny przed świtem. Potem stopniowo odpuszcza. O siódmej robi się wręcz duszno i gorąco więc wypełzam na zewnątrz. I zaraz wracam po ciepły polar który służył za poduszkę.

 Zjadam śniadanie, pakuje sprzęt, dopompowywuje kajak. Ruszam o dziewiątej. Szybko trafiam na pierwsze bystrze pod mostem. Na szczęście spływalne bez problemu.


Miejscami brzegi bardzo wymyte. Widać że zmienił się rodzaj gruntu. Z samego piasku na glinę.


Między polami rzeka znowu się rozlewa szeroko i robi się płytka. Kilka razy kajak staje na mieliźnie.


Ostatnia przenoska. Kilka lat temu zrobiono rampe do spławiania kajaków, ale jak widać konstrukcja uległa zniszczeniu. Przenoszac niestety uszkadzam statyw do kamery. I musze filmować z ręki.


No i przez brak statywu nie mam ujęć z najlepszych miejsc. Trzech skalnych kaskad które można spływać środkiem. Rozfalowanie jest tak duze jak na górksiej rzece. Pierwszy raz woda przelewa się NAD dziobem kajaka i wlewa do kokpitu. A przecie płynę sam, i kajak jest lekki. Przy dwóch osobach przydałby się pokład. 


O 12.30 docieram do Ozimka. Po lewej przed mostem ostatnia przystań kajakowa. Dalej huta. Tutaj wiatr niesie zapach topionego metalu. 

 Czyszczę kajak, pakuję i ruszam na dworzec. 1100m. Załuję że nie wziąłem wózka. Barki bolą od wiosłowania i przenosek, a dwadzieścia kilo kajaka przytłacza. Na szczęście jest płasko, a nie pod górę jak w Płocku.

 Przy dworcu spotkykam człowieka od spływów kajakowych. Okazuje się że poniżej Ozimka są dwie ogromne zwałki zrobione przez bobry. Dobrze że nie popłynąłem dalej, choć kusiło.

 Docieram na dworzec i okazuje sie że pociąg do Opola jest za 2.5 godziny :(. Potem w Opolu mam IC do Katowic, który się spóźnia więc ledwo zdążam na autobus i finalnie o 19.10 docieram do domu.



niedziela, 16 stycznia 2022

Czarna Przemsza z parku Zielona do Będzina - pontonem

Zima tego roku łaskawa niczym łotewskie politburo... Do mrozu dorzuca trochę słońca na osłodę.

Spakowałem ponton i pojechałem do parku Zielona w DG. Od przystanku krótki spacer żeby zacząć zaraz za tamą, pompowanie przebieranie i hyc do wody.

Ważna informacja: dmuchańcem po Przemszy da się pływać jak wodowskaz (pogodynka.pl) poniżej tamy na Przeczycach pokazuje co najmniej 65cm. Płynąłem kilka razy jak było mniej i zawsze kończyło się to rozcięciem dna w pontonie lub koniecznością brodzenia sporego kawałka poniżej jazu na Łagiszy i pomiędzy filarami zwalonego mostu.


Po dziesieciu minutach dopływam do parku Zielona. To jest pierwszy raz jak próbuję pontonu z jednym wiosłem. Plusy są dwa. Płynie się w miarę szybko i można wiosłować w jedną osobę. Są też dwa minusy - ponton który nie ma skegu ma tendencje do kręcenia się w kółko, a gumowe dulki zahaczają o wiosło.


 Ogarniam temat kręcenia, prowadząc wiosło bardziej pionowo. Przy okazji pilota od kamery zaczepiam na wiośle. Znacznie lepsze miejsce niż na nadgarstku.


 Pierwsza przenoska i dopompowanie pontonu. Albo rufowa komora ma taki ciulaty zawór, albo odkleiła się gdzieś łata (jest ich chyba z dziesięć) albo co innego. Od tego miejsca mniej wiecej co 15 minut muszę parę razy machnąc pompką.


 Niedogodność związaną z pompowaniem, rekompensuje słońce i naprawdę czysta woda.


 A przepłyniecie przez spiętrzenie ponizej jazu w Będzinie dostarcza emocji. Po prawej na zdjęciu widać ujście potoku Pogoria. Tym potokiem płynie oczyszczona woda z oczyszczalni. Nie wiem jaką to oczyszczenie ma sprawność, ale od tego miejsca rzeka śmierdzi mułem.

 Co ciekawe, latem w tym miejscu jest zorganizowane kąpielisko.


Końcówka w centrum Będzina. Zacumowany prawidłowo pod prąd. Największy problem to jak wysiąść. I to nie ze względu na wysokość tylko na fakt że na deptaku pełno jest ptasiego guana. Rękawiczki poszły od razu do prania.

 Wyżej nie było lepiej, bo na trawniku psie kupy i nawet nie ma gdzie ułożyć pontonu żeby obciekł.

Protipy:

 Spływ najlepiej zacząć albo w parku Zielona, albo jeszcze lepiej na końcu Pogorii IV - tam gdzie jest kanał zrzutowy do jeziora.

 Zakończyć najlepiej zaraz przy ujściu potoku Pogoria. Tam jest płytko i na prawy brzeg można się wygodnie wydostać. Do samego Będzina płynąć nie ma sensu. Raz że woda ma zapach, dwa że śmieci, trzy że wysiadanie.

 Płynąć z Zielonej mamy dwie przenoski i jakieś 1h45m. Zaczynając na wysokości północnego końca P4 mamy około 3h i trzy przenoski.

 Przy takiej pogodzie +1 stopien i słaby wiatr: cienki leginsy, polar 300, wodoodporna kurtka, wodoszczelne spodnie, buty do nurkowania 6.5mm wysokie. Do tego drugi komplet ubrania w worku (kurtka zimowa, koszulka, grube legginsy, buty, MAJTY! , zapasowa czapka).