Strony

niedziela, 17 listopada 2019

Kajakiem z Oświęcimia do Krakowa 2017-04-29


  Trzeba powoli przenosić relacje z FW na bloga. Głównie dlatego że kiedyś popodpinałem do nich zdjęcia z serwisów hostingowych, a te po jakimś czasie znikają.




Zły los rzucił mnie za granicę,.... wróć. Życiowe realia nie pozwalają na spłynięcie Wisły na raz. Wedle różnorakich relacji, trza na to od dwóch tygodni, do miesiąca. Trzeba więc spłynąć po kawałku.
Ostatniego kwietnia, udało się zrobić odcinek z Oświęcimia do Krakowa. Do ostatniej chwili było nieco nerwowo, bo i Soła i Wisła jeszcze w sobotę, miały przekroczone stany alarmowe - a wtedy zakaz wstępu na wały.


Na szczęście, w niedziele rano, było na Sole 30cm poniżej alarmowego, więc po wczesnej pobudce (4.30), autobus, pociąg i godzina pieszo, aby w końcu stanąć nad rzeką. [ uwaga techniczna : start spod mostu, pod drogą 44, prawy brzeg. Jest tam park i bardzo wygodne zejście do wody]
Po tej godzinie pieszo byłem zmęczony. Jeden wielki wór z całym sprzętem to jednak nie był dobry pomysł. Na sam spływ rodzieliłem wszystko na dwa worki, żeby było łatwiej nosić.

Woda była naprawdę wysoko.


Co najbardziej było widać jak się płynęło między zabudowaniami.



Wedle relacji i locji, Soła na tym odcinku jest spływalna, bez przenosek. Może przy normalnym stanie wody i tak, ale przy ostrzegawczym, jaz Dwory, mieli wszystko co do niego wpadnie. Przy mnie, w kilka minut zmielił drzewo do postaci pnia.



Szcześliwie, po tej przenosce, dalej płynęło się już lekko i przyjemnie, żwawy nurt, brak przeszkód. Chwilę później Wisła, mikroporty po prawej, i jakaś ekipa kajakarzy nocująca na brzegu po lewej. Zaraz potem rozwidlenie. W prawo kanał, w lewo jaz. Pomny tego co działo się wcześniej, wybieram kanał. Dłuższa chwila wiosłowania po nieruchomej wodzie, i jestem pod ... nieczynną śluzą Dwory. Zamknięte na głucho, telefonów nie odbierają. Światła kierujące ruchem wyłączone.

Czyli jak zwykle, nieprzewidziane okoliczności są normą. Na wysokości ostatniej dalby, wylazłem na lewy brzeg, żeby spytać o możliwość przeniesienia. Ale... i tu się pojawia opcja - starorzecze jest oddalone tylko o 50m! Zamiast przenosić przez śluzę, przeniosłem się na starorzecze. A tu już nurt normalnie bystry i płyniemy! Po godzinie, przerwa na popas, a potem dalej. Dopływam do następnej śluzy, też zamknięta. Lewy brzeg, spacer domofon, 'tak śluza zamknięta z powodu wysokiego stanu wody". Znów zaczynam przenoskę na starorzecze, choć perspektywa niefajne, bo zejście ciulate. Na szczęście pojawia się operator śluzy, i pomaga przenieść się z kajakiem na niską wodę.
Płynę dalej. Najlepszy kawałek z całej wyprawy. Rzeka niesie, wiatr nieuciążliwy, przelotne słońce. Dopływam do promu, ale prom stoi na cegłach.


Z jednej strony, wygoda, bo nie trzeba szukać liny, z drugiej strony, szkoda że kolejny prom, wyłączony z eksploatacji.



Po południu dopływam do kanału Łączany. I kolejna zagwozdka. Wrota powodziowe zamknięte, obsługa poszła do domu. Trzecia tego dnia przenoska i krótki posiłek, prawdę mówiąc jestem zmęczony. Z tyłu głowy uwaga z locji eltecha 'na kanale nie ma gdzie nocować' . Czyli mam 17km płynięcia, a jest czwarta po południu. Trudno, płynę.



Koło 18 docieram do 6 km kanału i znajduję bardzo dobre miejsce na nocleg. Plac przy domu regionalnym, wprawdzie nie do końca ogrodzony, a sama placówka w trakcie remontu, ale jest 'utwardzone nabrzeże', płaski trawiasty plac, i wiata ze stołem i ławą. Nie ma obsługi - wiadomo święto.



Kolacja i rozbijam namiot. W międzyczasie na obiekcie pojawia się banda na rowerach. Lokalne dzieciaki, korzystające z ciepła i zadaszenia, przyszły się napić piwa. Z tego powodu, na wszelki wypadek, spuszczam powietrze i kajak trafia razem ze mną do namiotu.


 Wpełzam do śpiwora przed dziewiątą i usypiam. Dzieciaki ganiają, pokrzykują, ale nie jest to specjalnie uciążliwe. Nie mają też głupich pomysłów więc spoko.
Temperatura w nocy spada bardzo, do tego ciągnie chłodem od rzeki. Mimo ciepłego śpiwora i bielizny termoaktywnej, koło 3.30 budzę się z chłodu. Kilka ruchów na rozgrzewkę, pasek gorzkiej czekolady i śpię dalej. Pierwsze promienie słońca i momentalnie robi się ciepło, aż za ciepło. Wstaję przed 6.00, słońce zza chmur, mgła że oko wykol. Tropik namiotu mokry z obu stron.



Nie ma co się rwać, zimno i mokro wszędzie. Jem śniadanie, pompuje kajak, pakuję sprzęt. O 8 wychodzi zza chmur słońce, rozwieszam na ławie ubrania do suszenia. Koniec końców ruszam dopiero o 9.00 [ uwaga techniczna : nie ma co się zrywać bladym świtem, wcześniej jak o 8 słońce nie wysuszy namiotu, można dospać].


Niemal natychmiast po wypłynięciu, zaczyna się walka. Wmordęwind i to silny. Mocno pracując na wiosłach uzyskuję 3km/h. Dopiero koło 10.30 wiatr nieco słabnie i przyśpieszam. 11.30 jestem na śluzie Dworek Szlachecki - otwarta. Ale nie mają naszykowanej wysokiej wody, więc trzeba by poświęcić koło godziny na śluzowanie.



Nie chcę mi się tyle czekać. Śluzowy pomaga ( bardzo miły człowiek) i przenosimy kajak bokiem.
Potem znowu do wioseł. Jest niżej, wały są wyższe wiatr słabszy. Nieco po 12 jestem spowrotem na rzece.


Dalej idzie różnie. Jak powieje, to kajak się cofa, jak nie wieje, nurt niesie go 6km/h. Zza drzew widać wapienne skałki, to znak że jestem na Jurze.



Mijam klasztor i docieram do stopnia wodnego Kościuszko. Telefon do obsługi i obnoszę. Następna godzina - lekko łatwo i przyjemnie. Rzeka niesie, wiatr przeszkadza jakby mniej. Dopływam do Krakowa, przepływam pod wielkim mostem z wielką rura i zaczyna się jazda. Wiatr, fala i nurt. Godzina walki o każdy metr. Koniec końców chwilę po szesnastej, ląduje przy nabrzeżu pod Smokiem Wawelskim.

Tłumy ludzi. Chyba cały Kraków przyszedł nad wodę. Nie za bardzo jest miejsce żeby ułożyć się na spokojnie z kajakiem. Koniec końców zwijam go na nabrzeżu, czyszcząc przy tym szmatką do naczyń. Przy okazji prowadzę dyskusję z takim sympatycznym panem i jego małżonką. Jako zapaleni żeglarze, budują małą tratwę i planują jakiś dłuższy spływ.
Koniec końców, o 18 wsiadam w PKS do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz