Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

niedziela, 26 lipca 2020

Spływ kajakowy Pilica-Wisła - trzy dni.

Plan był na pięć dni. Optymistycznie zakładałem że zacznę na Pilicy w Warce i maks co dopłynę to do Płocka. Z dotychczasowego doświadczenia wiedziałem że w jeden dzień mogę zrobić 40km. Raz udało mi się 43 ale to już było opór. Więc plan maksimum to 5x40=200.


Dojazd w środę wieczorem, zakupy w Warce, noc na kempingu (camping nr 120 nad Pilicą). Poprzedni spływ kończyłem właśnie tam. Kemping wart polecenia. Czysto, dużo toalet, prysznic w cenie pobytu, teren ogrodzony i monitorowany.

Tak jak poprzednio musiałem się te cztery czy pięć kilometrów przespacerować z dworca. A miałem nawet naszykowaną kasę na taksówkę.


W czwartek rano ruszam. Pierwsze 20km to jeszcze spływ Pilicą. EDIT: 16km nie 20.

 

 Mijam drugie pole namiotowe w Warce. To jest bardziej nastawione na wodniaków. Jest jednak dalej od dworca o około 2km i już mi się nie chciało taszczyć bagaży.

 

Pilica nadal urokliwa tak samo jak ostatnio. Dodatkowy bonus, to nieco wyższy stan wody i brak konieczności wychodzenia z kajaka. Niebo pochmurne, od czasu do czasu coś pokapuje.


Po niecałych trzech godzinach wypływam na Wisłę. Jest ogromna w porównaniu z Pilicą. Na tym odcinku ma 300-500 m szerokości i dużo wysp w nurcie.


 Piaszczysta plaża. Dla osób z Zagłębia Piaskowego, ten piasek to spory zawód. Zagłębie przyzwyczaja do jednorodnego piasku w żółtym lub ciemno żółtym odcieniu. Ten nie dość że jest biały, to jeszcze jest bardziej miałki i wymieszany z innymi frakcjami. Jest drobny żwir i gliniasty muł.
 W efekcie choć wygląda zachęcająco, jest ostry i klei się do stóp.


 Nurt Wisły okazuje się być bardzo silny. W efekcie wieczorem docieram do budowy mostu północnego przed Warszawą. To jakieś 75km jednego dnia. EDIT: 60km a nie 75.  Przeprawa pod mostem uciążliwa, bo inwestor zapomniał że ta rzeka do droga wodna i nie zrobił oznaczeń torowych. W efekcie lawiruje się pomiędzy przypadkowo wbitymi w dno larsenami żeby jakoś przepłynąć. Obnoska brzegiem nie wchodzi w grę: rozsypany tłuczeń i ogrodzenia.
Nocleg na łasze zaraz za mostem i wcześnie rano ruszam dalej.



Po godzinie docieram do Warszawy. Na zdjęciu niezbyt się to rzuca w oczy, ale na żywo widać że PKIN (to szare na środku) nadal jest ogromnym budynkiem. Teraz rozumiem jakim symbolem był w czasach budowy. Jedyny budynek widoczny  w promieniu 10km w całej okolicy. We wszystkich wioskach mieli namiar na stolicę.

Po prawej, zielona kolumna czyli Gruba Kaśka - ujęcie wody dla miasta. Nikt nie jest na tyle szalony żeby pić wodę z rzeki. Dreny są położone kilkanaście metrów pod dnem, w piasku. Piach pełni rolę filtra. Wokół ujęcia non stop pracują dwie pogłębiarki które usuwają z dna osiadający muł.



Macham wiosłem a kilometry lecą, docieram do twierdzy Modlin. Wiem że ogrodzona do remontu więc nawet się tam nie pakuje. Drugi dzień to skwar. Filtr pracuje na okrągło, wypijam ponad 4 litry wody. Brakuje mi bardzo izotoników, jałowa woda przy takich ilościach jest niesmaczna.



Około 19 dopływam do Wyszogrodu, gdzie liczyłem na jakieś pole namiotowe. Gdzie tam, deptak z widokiem na rzekę zarośnięty. Napis "otwarci na Wisłę" ledwo widoczny zza chaszczy. Trzeba płynąć dalej szukać noclegu. Znajduje go trzy kilometry dalej, na miejscówce wędkarskiej. Komarów jest masa. Rzesza normalnie. Na kolacje zostają ciastka i woda, bo nie ma jak wyjść z namiotu żeby zrobić herbatę.
Na śniadanie ta sama potrawa i ruszam dalej.


Zęby myję już na kajaku. Koło 8 ląduje na łasze i biorę kąpiel. W sumie mogłem tu wczoraj dopłynąć i mieć nocleg bez komarów.  Od 10 zaczyna się skwar jak wczoraj. Dobrze że słońce w plecy bo rano ruszając zostawiłem okulary na noclegu.


 Naprawdę żałuję że nie dopłynąłem tu wieczorem. Jest nawet zatoczka w której można było zacumować kajak.



 Godzinę czy dwie później, na jednej z wysepek znajduje szczątki płaskodennej łodzi. To typowa wiślana pychówka. Bardzo długa i z nikłym zanurzeniem.



O 13 docieram do Płocka. Tuż przed samym mostem rzeka postanawia pokazać na co ją stać. Wiatr i fale jak na mazurskich jeziorach. Zdjęć z najlepszego momentu nie mam bo byłem zajęty wiosłowaniem, ale potrafi dać w czajnik.  Solara ratuje nadmiarowa wyporność. Nie jest obciążony nawet w połowie, więc po prostu sobie podskakuje na fali. Przy pełnym załadunku miałbym wodę w kokpicie.


To co planowałem na pięć dni, zrobiłem w połowie tego czasu.

Spacer z miejsca lądowania do dworca to gehenna. Gorąc, słońce i prawie trzy kilometry marszu z klamotami. Komunikacja miejska nad rzekę nie jeździ. Sam dworzec kolejowy, nowy, ładny, i pusty. Zamknięte kasy (tylko automat) i mizerne połączenia kolejowe. Brak zapowiedzi dworcowych. Przez pomyłkę wsiadłem do nie tego pociągu. Dobrze że przytomnie zapytałem bo pojechałbym diabli wiedzą gdzie.
Zeby dojechać do Kutna, trzeba się jeszcze przesiąść na autobus w jakiejś małej wiosce. Na dworcu w Kutnie obiad i pociągiem do domu.

I teraz tak.
Jestem bardzo przyjemnie zaskoczony dystansami. 83km w jeden dzień do dla mnie nieprawdopodobny wynik. Cieszę się że spłynąłem - w sumie mam już 350km zrobione - początek-środek-koniec. Czyli ponad jedna trzecia rzeki.

Ale ten odcinek mnie nie urzekł. Rzeka jest po prostu za szeroka i zbyt monotonna. Obrazowo ujmując, po trzech dniach na Pilicy czułem niedosyt, po tym samym czasie na Wiśle przesyt. Myślę że następne spływy będą na mniejszych rzekach.

1 komentarz: