Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

niedziela, 20 listopada 2022

Znalazłem fajny tunel :)

 W zasadzie to kolega podpowiedział gdzie szukać. Potem zostało już tylko pokrazyc po lesie.



Wlot do tunelu jest okazały.


W środku prawie dwa metry wysokości, ciepło i wilgotno. Można przejść że sto metrów.


Niestety drugi koniec jest zasypany.


Można by się przeciskać, ale to nie dla mnie zabawa.

sobota, 8 października 2022

Adventure Bag 65 od Fjord Nansen

 Człowiek ma to do siebie że najpierw lubi mieć, potem mieć dużo, a na koniec mieć komfortowo. Z drybagiem jest dokładnie tak samo. Pierwszy kupiłem z Crosso dziewięć lat temu. Mały 25 litrowy który pozwalał schować telefon, kanapki i suche skarpetki.

Potem na wyprawę kupiłem Crosso 80 który okazał się niepraktyczny i niewygodny. Zmieniłem go na dwie czterdziestki z deca. To pozwala lepiej rozkładać sprzęt i podzielić go na to co na kajak i to co na biwak.

Nadal jednak upychanie jest kłopotliwe bo otwór jest wąski. Korcił mnie zakup torby która zawijke ma na tworzącej.

Padlo na Adventure Bag bo jest najtańszy i markowy. Ma też pojemność 65 litrów a z takim plecakiem zawsze podróżowałem.

Przyjechal, przetrwał pierwsze testy i można coś napisać.

Material: zbrojony pcv, niebieski, gruby 0.5mm (prawdopodobnie gramatura 600). Zaraz po rozpakowaniu czuć elastomer, ale po dniu wietrzenia zapach zanika. Materiał jest bardzo miękki nawet przy 8 stopniach.

Wykonanie: szwy zgrzewane. Ciężko powiedzieć czy hot air czy ultradźwięki ale obstawiam to pierwsze. Zgrzeina równa, czysta, ciągła. Zalalem torbę woda, żaden szew nie przepuszcza.


Wymiary: średnica po napakowaniu 36-38cm długość 56-62cm. Pojemność się zgadza z zadeklarowana.


Pojemnosc można ograniczyć za pomocą dwóch pasków kompresyjnych. Po zaciągnięciu na maksimum grubość zmniejsza się do 24cm, czyli pojemność spada o 1/3. Około 38-40 litrów.


Spakowałem na na próbę typowe klamoty i mieści się wszystko co potrzebuje a worek nie jest zapełniony do końca.


Z przydatnych ficzerow. Na środku zwijki jest rzep który ułatwia zamykanie.


Oraz bardzo miękka wyściółka pasów nośnych. Wogole pasy są tak fajnie zamocowane że można nosić jako plecak jak i torbę.


Sumarycznie: produkt dobrej jakości mimo że chiński. Zastosowanie pcv ma swoje wady i zalety. Wady to mniejsza elastyczność niż Tpu. Zalety to cena i łatwiejsze klejenie w razie przebicia. 
Funkcjonalnie duży otwór z boku jest nie do pobicia. Można faktycznie wyciągnąć jedna rzecz ze środka a nie połowę albo wszystko na raz.



Ostatnia zaletą to lepsze wpasowanie w kadłub Sparka. Na środku siedzi z minimalnym luzem, na rufie jest idealnie wpasowany.


sobota, 3 września 2022

Wrześniowa Pogoria

 Dzieci w szkołach, dorośli w pracy, na jeziorze w końcu zrobiło się pusto. Więc trzeba było słoneczny piątek wykorzystać.

 Wprawdzie na miejscu okazało się że nie do końca tak pusto jak się spodziewałem. Golasy na swojej plaży były, jeden duży jacht plywal, kilku wędkarzy też się trafiło. Widać wszyscy wpadli na ten sam pomysł.





 Bardzo przyjemnym zaskoczeniem jest że w zasadzie niemal dokładnie na koniec wakacji i bez żadnej akcji sprzątania świata jest czysto. Na dużej wyspie nie ma śmieci za to jest gustowna sławojka w środku lasu. Na małej wyspie, jest skrzynka ze śmieciami przygotowanymi do zabrania.

 Z minusów to tylko dwa. Kanał za gołą plażą śmierdzi starym akwarium, czyli za mała wymiana wody, a piątek był zdecydowanie ze krótki.


niedziela, 28 sierpnia 2022

Ocieplenie domu fińskiego - fundamenty.

  W zeszłym roku udało się zrobić tylko jedną ścianę fundamentów. W tym roku zaplanowałem dwie. Prace wystartowały 4 lipca. Do wykopania był rów wzdłóż ściank, w sumie 17 metrów długi. Głęboki na 1.8 metra i szeroki na 0.7. Kilka razy to liczyłem - wyszło mi 33-36 ton urobku. Na szczęście nie wszystko trzeba było wywozić taczką.Wyjeżdzał tylko materiał do głębokości jakichś 1.1-1.2m. 

 Dlaczego tak?

 "stopa fundamentowa" jest na głębokości 1.8m, ale nie można jej odkopać całej na raz bo nacisk domu może wycisnąć piach z pod niej. Wtedy dom może zaczac osiadac. Cały więc trk polegał na umiejętnym przerzucaniu pisaku w wykopie. W danej chwili, na pełną głębokośc był wykopany tylko odcinek ok 2m a w pozostałej częsci wykopu było wspomniane w poprzednim akapicie 1.1m.

 Kilka zdjeć.

 

 Na tym zdjeciu dobrze widac poszczególne elementy ocieplenia. Pod rura kanalizacyjną ściana jest odsłnięta do dna i pomalowana dysperbitem. W górnej czesci widać przyklejnony styropian (eps150 z fazą). Styropian jest przyklejony klejem w pianie.

 PROTIP: do takich prac gdzie się robi po kawałku i trzeba klej odstawiac, nie opłaca się drogi pistolet. Dużo z nim czyszczenia. Lepszy jest soudal z wbudowanym pistoletem. 

Klej kosztuje ok 5zł drożej niż sam kartusz, ale na dwie ściany potrzeba trzech puszek więc i tak wychodzi taniej niż pistolet za 80pln.


 Styrpian jest dociągnięty do najniższej belki kratownicy. Dolega do niej przez membranę. Z tyłu styropianu (od strony ściany) górna krawędź jest podcięta o 1cm żeby nie stykała się z drewnianą konstukcją domu. Nierówności na łączeniach, miejsce styku z belką i zakończenia są wypianowane pianą niskoprężną.

PROTIP: piana niskoprężna jest lepsza od wysokoprężnej do montażu, nie deformuje elementów.

PROTIP: Jeżeli ściana jest nierówna, to nakładamy na styropian jedną pionową kreskę kelju (w miejscu do którego nie będzie potem dostępu) oraz dwie poziome na górze i na dole. Drugą pionową krechę wstrzykujemy pod styropian już po jego przyłożeniu. Łatwiej wtedy dobrać ilość.

PROTIP: między panelami styropianu klej kładziemy na wewnętrznej krawędzi rantu tego panela któy już jest zamocowany.

PROTIP:  klej teoretycznie jest twardy po godzinie, ale lepiej dać mu dwie.

PROTIP: Jeśli mamy styropian z rantem, to pierwszy panel układamy tak, żeby szersza częśc rantu była od ściany. Tym sposobem następny panel dokładamy do poprzedniego a nie wciskamy pod niego.


 Po przyklejeniu paneli, wypianowniu nieszczelności, trzeba przykleić siatkę z włókna szklanego. Najlepiej jest to zrobić w jednym kawałku. Każdeg miejsce łączenia kleju będzie potem bardzo widoczne. 

  Schnięcie i wiązanie kleju trwa od kilku godzin na południowej ścianie, do dwóch dni na północnej. Dopiero jak sie zrobi jednolity, jasnoszary kolor, można pomalować ponownie dysperbitem. Wprawdzie styropian jest szczelny, a klej odporny ma przemarzanie, ale zawuażyłem że ma tendencje do kapilrnego podciągania wody z ziemi.


 A to było największe zaskoczenie. Na obu ścianach trafiały się krzywe cegły, wypływki z zaprawy, dziwne wzmocneinia i rurka której nie było na planach. Ale to były rzeczy do przeskoczenia w ramach kosztów. Natomiast jak dotarłem do okienka to okazało się że drewniana rama zgniła. 

 Więc wymieniłem jeszcze okno. Zamontowałem coś co się nazywa "oknem inwentarskim". Koszt 230pln + przesyłka. Zwykłe okno na taki wymiar 390pln więc różnica jest. Do tego zwykłe okno ma mniejszą powierzchnie szklenia, co przy tak małych wymiarach zabiera spory procent światłą. Do domku fińśkiego pasuje rozmiar 800x400mm. Wprawdzie oryginalne było większe ale miało inną konstrukcje ramy. Maksymalny wymiar jaki można wsadzić po ociepleniu wnęki okiennej (xps 30mm) to 850x420  ale to wymiar robiony na zamowienie- więc droższy. To okno ma podwójną szybę (4/6/4). Jest zamocowane na czterech wspornikach i kołkach 8mm. Na razie zamiast cembrowiny ułożyłem cegły. Docelowy element musze odlać z betonu zbrojonego włóknem szklanym (tak zaleca Producent Traktorów&Rowerów).

 Okno inwetorskie, różni się od zwykłego trzema rzeczami. Ramka wokół szyby jest dużo mniejsza (nie zabiera światła). Nie ma klasycznych zawiasów tylko plastuikowe zaczepy które pozwalają okno uchylać, a po położeniu na płask, łątwo wyciągnąć ramkę z szybą. Trzecia różnica to konstukcja zamków, bazująca na ogranicznikach otwacia. 

PROTIP: Jeżeli robimy wokół okna, to najlepiej kleić styropian do momentu kiedy panel zasłoni połowę otworu okiennego. Wtedy trzeba odczekać jak klej stężeje i wyciąć połówkę otworu w styropianie. Potem dokleić kolejne panele i wyciąć drugą połówkę otworu. Taka metodyka pozwala na łatwe wycinanie otworu płatnicą, i dużo łatwiej ustalić też długość cięcia. 

PROTIP: Okna inwentorskie występują z kilkoma rodzajami szyb.

  • 4mm - najpopularniejsze w marketach koszt takiego rozmiaru  to 150-170pln.
  • 15mm - szyba termiczna +50 zł , robione na zamowienie.
  • Szyba zespolona 4/6/4  - 230 pln
  • Szyba zespolona 4/16/4 - 270pln.

  Lepiej brać dwuszybowe, bo od pojedynczej tafli ciągnie chłodem zimą. Ja wziąłem ten konkrety model bo miał podwójną szybę i standardowy tani rozmiar który mi pasował.

 

 Prace i sprzątanie zakończyłem dzisiaj. Dokładnie o 15.30 wsypałem ostanią taczkę gruntu do wykopu. Wyszło dwa miesiące roboty popołudniami i w weekendy. 

 Jasne że można by to komuś zlecić. Ale raz że cena byłaby ze trzy razy wyższa, dwa nie miałbym pewności czy wszystko zrobione zgodnie ze sztuką (a przy drewnianym domu trzeba uważać) no i najważniejsze.  Kiedy wsypuje się ostatnią taczkę i ubija ostatnią warstwę a potem mozna popatrzeć na dobrze wykonaną robite, do daje niesamowitą satysfackcje. Wtedy niemal z nostalgią wspomina się upalne dni w wykopie, kiedy koszulka była mokra od potu po kwadransie. Albo te dni kiedy na głowę padało.  Wspomina się ból rąk i pleców, chwile złości kiedy coś szło niezgodnie z planem. Ale przez wszystko przebija zadowolnie: zrobiłem dobrą robotę.

poniedziałek, 4 lipca 2022

Mocowanie kamery do kajaka - wersja druga.

 Pierwsza wersja nie przetrwała nawet jednego spływu. Się wzięła i połamała drugiego dnia na Małej Panwi.

 Drugą wersję zrobiłem prostsza. Za podstawę posłużyła rurka pcv do wody zimnej (ścianka gruba na jakieś 5mm), adapter statywowy 1/4 na 5/8 cala i dwie nierdzewne śrubki M4.


 Rurka przycięta na ok 16cm. Nawiercone otwory. Łebki od śrubek pełnią rolę ograniczników. Dzięki temu rurka nie wysunie się poza paski mocujące. Adapter statywowy jest wkręcony w większy otwór na środku. Do wiercenia użyłem klucza rurowego bo to ciężko idzie.



 A tu statyw w użyciu. Odciągi wymienione na repsznur 2mm, znacznie lepiej działają niż wcześniejsze 4mm.
 Odciągi zafiksowanie trytytką. Całość bardzo solidnie wytrzymała pięć dni spływu. 
 A kamera sterowana pilotem praktycznie dawała ujęcia od razu gotowe do montażu.



sobota, 25 czerwca 2022

Spływ Wisłą z Krakowa do Kazimierza Dolnego.

 W telegraficznym skrócie :)

Dzien 1  (kilometry od 76 do 100)

Zaczynam w Krakowie, 19 czerwca, mniej więcej koło godziny 12.00. Miejsce startu pod mostem, zaraz obok Wawelu. Skwar nieziemski - podobno najcieplejszy dzień roku. Wisła jest tu szeroka i skanalizowana. Betonowe nabrzeża po obu stronach i zapory regulujące stan wody. Dla kajakarzy do źle, bo nurtu prawie nie ma. Ale jest to niezbędne jeśli nadal chcemy mieć Kraków. Jeśli ktoś powątpiewa... polecam poszukac dwóch rzeczy. Starych zdjęć niskiej Wisły w latach 30 i 50 ubiegłego wieku. Czasem w centrum Krakowa można było przejść z brzegu na brzeg. Drgua rzecz wymaga wizyty w tym mieście i poszukania w kościołach. W kilku z nich zaznaczone są linie wysokiej wody z największych powodzi. W skrócie, bez zapór i śluz Wisła albo byłaby strumykiem albo zalewała prawie że do rynku.


 Wiosłuję w upale. Po godzinie docieram do pierwszej śluzy. Krótki telefon, chwila czekania i darmowe śluzowanie. Kiedyś kosztowało 4-5pln teraz jest w całym kraju darmo. ;) Potem znowu do wioseł. Brzeg na tym odcinku jest mało ciekawy, widac zabudowania, drogi, miasto - no generalnie cywilizacja. Jako że płynę to drugi raz, to chce pokonac ten kawałek jak najszybciej.

 

 Docieram do Sluzy Przewóz. Ta  praktycznie nigdy nie działa bo jest za mało wody. Jak planowano uregulowanie Wisły, to 20km dalej miała być kolejna śluza, ale nie powstała. Wiec poziom wody za Przewozem zawsze jest za niski

 

 Ta przenoska jest mordercza. Upał niemożebny, a do przeniesienia jest jakieś 150m przez teren śluzy i dodatkowo 200m kanału poniżej. Przenoskę kończę z zawrotami głowy i kołataniem serca.

 Ruszam dalej, ale nurt nie niesie. Jest wyjątkowo niski stan (wszystkie wodowskazy na czarno) i rzeka przesuwa sie może z predkoscia 1km/h.

 

  Docieram do 100km. Tu powstają zaczatki przystani flisackiej. Na razie jest to kawałek błotniście wydeptanego brzegu, ale przynajmniej jest jakaś informacja.  Z pomocą opa wyciągam kajak na brzeg. Jest miejsce na namiot na świeżo skoszonym sianie. Jest też bar z prysznicem z kilka złotych. Robie zapas wody, zjadam ciastko i owsiankę, rozstawiam namiot. Kąpiel i wykończony kładę się spać.

Ze spaniem jest problem. Muszę zostawić otwarty tropik. Jak go zamykam to opary z siana od razu powodują ból głowy. Jak otwieram to jest zimniej, ale głowa nie boli.

 Koło jedenastej wybudam sie kiedy dopływa kolejny kajakarz. Ten startował z zerowego i nie dosc że walczył z temperaturą i powolnym nurtem, to jeszcze stopień Kościuszko był zamknięty z powodu zawodów i gość się ewidentnie przemęczył. Słysze jak rozmawia z obsługą przystani i mam wrażenie że ma udar cieplny bo mówi bardzo nieskładnie.


Dzień 2 (kilometry 100-160)

Pobudka wcześnie rano. Pakowanie kajaka i koło 8.00 ruszam z błotnistej przystani. Widać że poziom wody od wczoraj opadł. Mimo młodej godziny żar się leje z nieba. Czapka zydwetka, ręcznik na kolanach, masa kremu do opalania na rekach. 

Płynę. 


Na tym odcinku po obu stronach są wysokie wały więc nie widać nic poza nimi. Mijam Niepołomice. Jakieś dwie godziny później spotykam małżeństwo na starym kajaku. To emeryci którzy płyna do Gdańska. Mają czas, są dobrze wyekwipowani i widac ze nic ich nie goni.

Udaje mi się utrzymać tempo 6km/h. Piję rozpuszcone tabletki z magnezem, koło południa zatrzymuje się na obiad i wciągam MRE podgrzane na gazie. Smakuje paskudnie. Wydaje mi się że kiedys były smaczniejsze.

Na 119 kilometrze trafiam na bystrze zaraz za zakrętem. Próbuje spłynąć prawą stroną ale kajak więźnie na kamieniach. Trzeba wyskoczyć i przepławić na cumie. Tak czy inaczej  do środka wlewa się sporo wody. I nie ukrywam, przedarcie się przez to bystrze było wyczepujące.

Co chwila moczę w wodzie czapkę, żeby choć czerep się wychłodził. Często też zanurzam dłonie w wodzie - na mokrej skórze wolniej robią sie odciski. Odcinek daje mi w kość jeszcze bardziej niż wczorajszy.

Około 17.00 zaczyna się chmurzyć na poważnie. Daje to ulge od słońca ale staje się niesamowicie duszno.Mniej więcej wtedy kończy mi się woda do picia.

 O  osiemnastej docieram do Opatowca i wtedy zaczyna lekko padać. Wyciągam kajak na brzeg zaraz za przeprawą promową. Próbuję wypytać ludzi na brzegu - gdzie sklep, ale wszyscy przyjezni. GPS prowadzi do dwóch sklepów, które zlikwidowano. W końcu w deszczu trafiam do delikatesów. Usta mam tak wyschnięte że na migi musze pokazac ze chce coś do picia. Odwodniłem się potężnie. Kupuje soki, duży baniak wody, i ostatnią, zeschłą słodką bułkę.

Wracam do promu. Ląduje na cyplu pomiędy Wisłą i Dunajcem. Rozbijam namiot i mając na uwadze opady zakładam wszystkie odciągi. To był dobry pomysł. W nocy zaczyna potężnie wiać. Na wpoły śpiący zapinam jeszcze wewnętrzne paski stabilizujące w namiocie.

Potem już śpię do rana.


Dzień 3 (Kilometry 160-230).

 Pobudka przed szóstą. Na wodzie jestem dopiero dwadzieścia po ósmej. Zmęczenie nie pozwala się chyżo poruszać. Od samego rana wieje zimny wiatr. Słońce pojawia się okresowo i wtedy przygrzewa.

 Wiatr na szczęście wieje w plecy, więc prędkośc płynięcia trochę wzrasta - do 7km/h. Potem dzieje się wszystko. Dwa albo trzy razy dopada mnie deszcz. Ze względu na niski stan wody i kiepską widoczność trudno wypatrywać łach piasku. Przez to kilka razy kajak utyka na dnie. Trzeba wysiadac i przepychac na głębszą wodę. Zamiast obiadu jest kawałek rozpuszczonej czekolady i woda z sokiem. 

  Na tym odcinku rzeka jest znacznie szersza, a wały niższe. Ponieważ jednak brzegi są najczęściej zarośnięte drzewo przy drzewie, nie ma co podziwiac na brzegu. Ot od czasu do czasu zza wałów i drzew widać pojedyncze dachy. Czasem jakieś pole.

Mijak pracujące barki, kilka mostów i w końcu dopływam do Połańca.

Oczywiście próg piętrzący wodę jest podniesiony na maksimum wysokości i przez to niespływalny. Obnoska na jakies 100m. Wkurzający jest fakt że pomimo istnienia progu od dziesiątków lat nie zrobiono żadnej pomostu ani kładki dla kajakarzy.

 Po przenosce jestem wyżęty jak szmata do podłogi. Nurt wyraźnie zwalnia. Ale płynę dalej, bo jest dopiero piąta po południu.

 Godzine później jestem jakieś 7km poniżej Połańca i decyduje się na nocleg na piaszczystym brzegu. Jak już się rozlokwałem to okazało się że to miejscówka loklanych wękarzy. Ale dziś tylko zanęcali a zasiadkę planowali  dopiero na weekend.


Dzień 4 (kilomety 230-287)


 Pobudka 5.30. Do tego żwawsze zbieranie i równo o siódmej jestem na wodzie. Z rana jest nieźle.  Można płynac bliżej brzegu i chować się w cieniu drzew.Zeby nie było kolorowo - widać że rzeka jeszcze opadła i płynie jeszcze wolniej. 

 

To oznacza że jeszcze łatwiej zapędzić się na płyciznę. Niby są tyki i wiechy które wyznaczają tor wodny, ale przy tak niskiem stanie pomaga to tylko trochę. Pojawiają się za to pierwsze wzgórza za wałami i przez to są jakieś widoki w końcu - to znaczy widać wsie na brzegach w całej okazałości.

Pojawia się wiatr, tym razem w twarz, który jeszcze bardziej spowalnia. Mam serdecznie dość, zastanawiam się czy nie skończyć spływu w Sandomierzu. 

Kiedy tam dopływam pomysł od razu wybija mi się sam z głowy. Nabrzeże jest nieprzyjazne - tylko slip dla łodzi i przystań białej floty. No i żeby dojść na dworzec musiałbym pokonać kilometr pod górę, przejść straszliwie długim mostem i iść jeszcze dwie godziny na dworzec. A stamtąd powrót z trzema przesiadkami. Zmęczony czy nie - płynę dalej.

Oznakowanie robi się coraz lepsze. Tor wodny jest w miarę spływalny. Pojawiają się też pierwsze płaskodenne łodzie flisackie idące na silniku w górę rzeki. O siedemnastej dopływam do Zawichostu. Ląduję pod wodowskazem i idę do sklepu. Okazuje się że mogłem zacumować przy promie, byłoby bliżej. Po spacerze mam tak dość że jak spływam 500m poniżej promu i znajduje fajne miejsce to od razu cumuje i rozkładam obóz. Poniiważ namiot jest w słońcu, to rozkłądam sobie matę w jego cieniu i śpię przez godzinę zanim słońce się nie przesunie. Potem dopiero wpełzam do środka.

W nocy przychodzi wydra czy inne coś i skacze do wody polując na ryby. Budzi mnie ze trzy razy.


Dzień piąty (kilometry 287-359)


Tym razem na wodzie jestem już kwadrans po siódmej. Wiosłuję choć nurt słabo niesie. Na brzegu pojawiają się skaliste kamieniłomy. Robią wrażenie. Na zdjęciach słabo wychodzą bo dystans jest za duży dla apartu w telefonie.

Srednia prędkość jest około 6km/h więc nie liczę na dotarcie do Kazimierza. 

Oznakowanie torowe jest coraz lepsze. Z tyk i wiech przeszły na dwubarwne tyki. Zielone po lewej i czerwone po prawej. Coraz więcej jest też flisackich łodzi. Przy czym coraz więcej oznacza dwie na godzinę.

Mijam jeden czy dwa mosty.

Koło południa wpływam w obszar w którym w nurcie pokazują się duże wyspy. Ogromne wyspy. Tutaj znowu trzeba pływac od brzegu do brzegu żeby je omijać. Musze parę razy stawać na kajaku żeby zobaczyć w dal bo pomiędzy niektórymi wyspami są łachy piachu i trzeba je omijać.

Zeby było ciekawiej, wiatr też kręci. Raz z przodu raz z tyłu. Głębokość wody zmienia się skokowo. No i zamiast piachu na wypłyceniach pjawia się kurzawka. Wygląda jak zwykłe dno ale można wpaść w nią po kolana albo i głębiej.

Koło czwartej wypływam z tej wariackiej strefy. Rzeka wyraźnie przyśpiesza. Mijam tabliczkę 150km. Teraz znowu można płynąć po prostu wzdłóż zewnętrznych brzegów w szybszym nurcie. Mijam prom i plaże dla naturystów. Na plaży dwóch samotnych panów, bardzo smutny widok.

Chwile po osiemnastej dopływam do Kazimierza. Dłuższą chwilę zajmuje mi znalezienie wejścia do mariny. To jest pierwsza przystań od Krakowa. 259 kilometów między przystaniami. 

 

  Robie opłaty, rozbijam namiot, idę zwiedzać. Kazimierz jest małym i bardzo ładnym miastem. Dużo starych, drewnianych domów i bardzo kameralna atmosfera. Zjadam pózny obiad, kręc  się po rynku. 

  Późnym wieczorem wracam na marinę, myję kajak i zostawiam go do wyschnięcia przez noc.

Dzień szósty (dużo kilometrów tyle że pociągiem)

Pobudka 5.30. Namiot o dziwo bez sladu kondenzacji, można zwiać. Pakuję kajak, wurzucam niepotrzebne rzeczy. Kwadrans po siódmej ruszam na przystanek PKS. Do przejścia jest 700-800 m ale ciężar bagaży robi swoje.

O 8.05 przyjeżdzą autobus MZK jadący prosto na dworzec do Puław. Tam łapię pociąc IC prosto do Sosnowca. Generalnie połączenie z Kazimierzem jest nadpodziewanie dobre - dużo lepsze niz sie spodziewalem.

Sama jazda pociagiem jest średnia. Niby ekspres ale przyjeżdza z pół godzinnym spóźnieniem. A potem to spóxnienie się zwiększa. Do Sosnowca trafiam 72 minuty po czsie. 


Na koniec tradycyjny film z odcinka.



poniedziałek, 9 maja 2022

Spływ Białą Przemszą - po wyłączeniu pomp w Bukownie.

 Na początku tego roku zaprzestano pompowania wody upadowej z kopalni w Błędowie. Rzeka Biała wyschła, a rzeka Sztoła wyschła. Z kolei Biała Przemsza do której wpadały obie wymienione, znacząco obniżyła poziom. Uczeni w piśmie powiedzieli że Przemsza straciła 80% przepływu.

 Z ciekawości objechałem całą Przmszę w lutym, stan wody faktycznie był niski, ale nie wyglądało to dramatycznie.

 Postanowiłem spłynąć tradycyjnie najgłębszy odcinek Maczki-Niwka i przekonać się na własnej skórze jak jest z tą wodą.

 

 Przystań na Maczkach. Oryginalnie, przy pomoście było jakieś 10cm głębokości. Zaraz po wyłączeniu pomp, pojawił się przy nim wąski pasek ziemi. Teraz od desek do wody jest około dwóch metrów. W dali widać leżące nad wodą drzewo. Zawsze trzeba było się pod nim solidnie schylić, a teaz takiej potrzeby nie ma. Woda jest dużo czystsza niż była.


 Na pierwsze wypłycenie trafiam już 100m od startu. Dno składa się dosłownie ze wszystkiego. Piasek, muł, pokruszone cegły, kruszywo, kamienie, trylinki. Próbuję spłynąć prawą stroną, ale tylko przycieram ponton tak że dziobowa komora zaczyna gubić powietrze. Na szczęście powoli więc decyduje się płynąć dalej. 

 W tym miejscu dmuchańca po prostu trzeba przepławić i to ostrożnie.


Potem robi się głębiej. Nie ma problemu z ocieraniem o dno, ale jest problem ze zwałkami. Dużo drzew leżących od lat pod lustrem wody, teraz wyszło na powierzchnię. Na odcinku od startu do mostów kolejowych, trzeba pokonywać zwałki pięć albo siedem razy. Po nabrzeżnych roślinach widać że brakuje 40-50cm wody.

Zaraz przed mostami kolejowymi zaczyna się kolejne wypłycenie. Kończy się dopiero kilkanaście metrów za drugim mostem. Da się płynąć, ale kilka razy słychać jak ponton szoruje po dnie. Na tym odcinku nie ma resztek cegieł, ale są trylinki i dużo kruszywa w najróżniejszych rozmiarach. Mam wrażenie że prawie cała rzeka od starej tamy na Maczkach aż do ujścia była kiedyś potężnie skanalizowana.


 Odcinek za mostami kolejowymi. Tu jest dosłownie wszystko. Trzy długie wypłyecenia po krótych spływa się na milimetry od dna. Ogromne powalone przez bobry drzewa. Bywa tak że rzeka ma 30m szerokości a z trudem znajduje się miejsce do przeciśnięcia. Niski stan wody ujawnia pralkę franie, porzuconą dziesiątki lat temu taczkę, pale po dawno nie istniejąych mostach. Na wypłyceniach prawie zawsze na dnie królują kamienie.

 Największy próg wodny, ten na wysokości zrzutu wody z kopalni Maczki-Bór jest ledwo spływalny. Udaje się po prawej stronie na dwa razy. To znaczy że po pierwszym zeskoku trzeba mocno odbić w lewo, żeby ominąć zwałowisko. Sztywne długie kajaki lepiej przepławiać bo mogą się zaklinować.

 Po tej przeszkodzie - kilometr wiosłowania aż do elektrowni wodnej. Nurt jest słaby i trzeba się solidnie napocić nad wiosłami. Kiedyś niosło samo, wystarczyło się ustawić na środku, teraz nie ma luksusów...


 Poniżej elektrowni wodnej. Tu rzeka jest skanalizowana. Brzegi i dno wyłożone trylinkami. Nurt niesie żwawo jakieś 500-700m. Potem koryto się pogłębia i prąd wody zanika. Aż do następnego jazu na Niwce (ok 3km) trzeba mozolnie wiosłowąc.



  Poniżej jazu na Niwce.  Tu rzeka wygląda po prostu fatalnie. Wiać rumowiska na obu brzegach. Smierdzi mułem. Zwałka jest jedna, można pokonać ją pod.

 Dalej są dwa małe progi, spływalne. Potem bystrze pod mostem drogowym. O dziwo da sie przepłynąć choć znowu na milimetry od dna.

 Za mostem kolejne dwa spływalne progi i koniec spływu przy ujściu potoku Bobrek.

Podsumowanie

  • O komfortowym i bezpiecznym dla dmuchańców spływie można zapomnieć.
  • Da się płynąć pod warunkiem że przed bystrzami będzie się wysiadać, a jednostkę spławiać.
  • Spływ lepiej zacząć nie pierwszej przystani, tylko na drugiej. Około kilometra niżej z nurtem.
  • Zakończyć najlepiej przy jazie na Niwce.
  • Z 9km trasy zostało jakieś 6.5km.
  • Największy próg przepławiać, zwłaszcza przy długich jednostkach.
  • WIdać że głębokość maleje wraz ze wzrostem temperatur, obwawiam się że latem będzie można rzekę raczej przejść niż przepłynąć.

poniedziałek, 2 maja 2022

Butelka filtująca Water To Go - przepływ samoczynny.

 O butelce pisałem szczegółowo tutaj ->Nietypowy bidon od WTG.

 W skrócie. Butelka filtruje wszystko włącznie z wirusami i wystarcza na 200 litrów. Ma jednak mankament. Zaprojektowano ją do użycia jako bidon, a nie jako źródło wody do gotowania. Nawet jak odwrócić ją do góry nogami, to woda nie poleci, trzeba wysysać.  Jest też zbyt sztywna żeby wyciskać z niej.

 Posłużyłem się trikiem znanym każdemu domorosłemu producentowi wina ;)

 Szczegóły na filmie.


  Całe rozwiązanie to była rurka silikonowa o średnicy zewnętrznej 10mm założona na wylewkę.

 W międzyczasie WTG wypuściło nową wersje zakrętki do tej butelki. Ta ma znacznie lepsze zamknięcie, ale też i większą średnicę dzióbka przez co rurka przestała pasować.

 Trochę kombinowałem jak to dopasować i finalnie okazało się banalnie proste. Potrzeba 1m rurki silikownowej 10mm, nożyczki, coś co będzie miało 6-7mm średnicy i 2cm długości (kawałek kredki, ołówka, ja użyłem kawałka rurki z filtra domowego).

 Najpierw do środka silikonowej rurki wkładamy ten przygotowany obiekt o średnicy 6mm i długości 20mm.


 Z drugiego końca silikonowej rurki obcinamy kawałek ok 20mm. I naciągamy go od tej strony gdzie wcześniej wsadziliśmy nasz obiekt. Zeby łatwiej się naciągało, rurkę trzeba poślinić. Nie polecam mydlenia, bo potem będzie psuło smak.

 Jak już naciągniemy cały odcięty kawałek to możemy ten rozpychacz ze środka wyjąć. On jest tylko po to żeby rurka, która jest wewnątrz się nie zapadła przy montażu.


 Tak pogrubioną rurkę po prostu wkładamy w wylewkę na wcisk. 

 I gotowe. Reszta idzie tak samo jak na filmie. Tym razem nie przycinałem rurki do 50cm tylko zostawiłem cały metr, żeby mieć pewność że nawet przy cześciowo zapchanym filtrze będzie działąć.

Lubię takie idiotycznie proste rozwiązania ;)

sobota, 30 kwietnia 2022

Spływ Małą Panwią od Krupskiego Młyna do Ozimka

 Mała Panew to typowo komercyjna rzeka, do której mam całkiem niedaleko, a mimo to jakoś było nie po drodze. Stwierdziłem że spłynę ją przed majówką, żeby uniknąć tłoku.

 Wedle serwisu pogodynka.pl stan wody w dniu spływu - 50cm. Podobno da sie płynąć nawet jak jest połowę mniej, ale to już raczej nie dmuchańcem.

 Do Krupskiego Młyna to ja mam dobre połączenie. Wstaję czwarta pięć i idę na 935. I zdanżasz pan? No tak, przecież jest niedaleko. Jadę dwa przystanki i przesiadam sie w 40. Wtedy juz prosto do Katowic. Tam się przesiadam w dalekobiezny M3 i już po czterdziestu minutach jestem na dworcu w Tarnowskich Górach. Tam mam pięć minut przerwy, to mam spacer... z przystanku na przystanek. A potem w 129 i po kolejnych 40 minutach jestem w Krupskim Młynie. Jest jeszcze wcześnie, to sobie zakupy robie, żeby wieczorem nie musieć i idę na spływ..

 

 O ósmej jestem w miejscu startu - Most Przyjaźni w Krupskim Młynie.


O dziewiątej gotów do odcumowania. Zabrałem dwa worki 40 litrów. W jednym są rzeczy biwakowe, a w drugim pompka, plecak z kajaka, buty i trzy butelki wody mineralnej. Nie wiedziałem jak będzie wyglądało zaopatrzenie pod drodze, więc wody zabrałem tyle żeby starczyło na dwa dni.

 

 Początek lekki, łatwy i przyjemny. Brzegi już zazielenione. Na brzegach las mieszany więc też pomimo wczesnej pory roku ma sporo zielonego. Odcinek przez miasteczko jest taki sobie. W dwóch, trzech miejscach przepływa się przez rozmyte progi. Woda niestety ma przykry zapach mułu, a jak zawieje to od zakładów chemicznych czuć węglowodorami.


 Po wypłynięciu z miasta, najpierw płynie się ogrodzoną rzeką. Po obu stronach jest płot z drutu kolczasego. I to jeszcze w dwóch rzędach. No cóż. Różne plastiki tam produkują. Dwa czy trzy razy słychać syrenę a potem eksplozje. Widać kontrola jakości sprawdza co im tym razem wyszło. Dopiero godzinę od wypłynięcia wpływam w dziki las. Wygodne miejsca na postój są tu niemal co chwile. W miastę przystępny brzeg, na górze płasko, piasek i miejsce na ognisko.

 Odwiedzam jedną z przystani, jeszcze nieczynną. Kilka kilometrów dalej, orientuje się że zgubiłem zalaminowany kilometraż rzeki.


 Dopływam do rozstajów. Drogowskaz na rzece pokazuje że jeśli przepłynę pod tą zastawką to dopłynę do Młyna Bąbelek - miejsce wypoczynku. Ja jednak płyne w drugą stronę.


 I dopływam do takiej przenoski. Jest wyraźnie oznaczone gdzie wysiadać i dokąd przenosić. 

  Potem płnę jakąś godzinę miedzy polami. Na brzegach mniej drzew. Troche zwałek jest, ale poprzycinane że kajak przejdzie. Packraft niekoniecznie.


Kolejna przenoska przy młynie. Bardzo uciążliwa. Wyciąganie na wysoki brzeg,  przenoszenie na jakieś 250m. Wodowanie dopiero za następnym mostem. Nie można przeciągać bo na ziemi dużo drobnego ostrego szkliwa. Szkłocement, albo jakiś odpad z produkcji porcelany. Prawdopodobnie to na tej przenosce zgubiłem robocze rękawice schowane w kieszeni za siedzeniem. Muszę coś lepszego wymyślić na trzymanie drobiazgów.

 

Kolejna przenoska - tym razem MEW. Po tej to już byłem umordowany. Głównie dlatego że trzeba było wnieść kajaka na wysoką skarpę. Dodatkowym mankamentem był "wodowanie na kamieniach" brzeg wysypany ostrym tłuczniem, więc kajak trzeba zanieśc na głębszą wodę.
 


Potem naprzemiennie las, posesje, las. Jedna katarakta pod mostem, da się spłynąć środkiem. Potem bardzo płytki i szeroki odcinek przez las w samym środku niczego. Trafia się też taki dziwny budynek. Wygląda jakby ktoś wybudował sobie kaplicę z widokiem na rzekę. 

 Na tym odcinku bywa płytko, na szczęście dno jest piaszczyste.  Ale jak na Pilicy kilka lat temu - czytanie wody nie na wiele się zdaje. Kilka razy słysze jak skeg trze o dno, a raz czy dwa kajak po prostu grzęśnie na łasze.

 Na tym kawałku spotykam ludzi w kajaku którzy sprawdzają czy w rzece nie ma śmieci. Od nich dowiedziałem się  że na Amazonce można się przenocować. 

 Koło  szesnastej dopływam do ostatniej w tym dniu przenoski. Jest rampa do spławiania kajaków, ale trzeba być w kilka osób żeby z niej skorzystać więc umordowany setnie przenoszę. Kilkanaście minut póżniej  dopływam do przystani Amazonka. Pole jeszcze nie było otwarte, ale była pani z obsługi która je szykowała.


Jestem jedynym klientem. Gdybym płynął dzień później, już by tak luksusowo nie było. Piątek wieczorem był tu zlot motocykli. 

 W cenie 22zł mam miejsce i ciepły prysznic. To ostatnie jest mega luksusem. Parę razy wlazłem w muł, i byłem mocno upaprany.

 Wieczorem bardzo szybko robi się zimno. Z reguły na spływach, wieczorem kładę się na śpiworze (jest wtedy bardziej miękko) i przez jakieś pół godziny leżę i odpoczywam. Tym razem temperatura spadała w takim tępie, że po pięciu minutach założyłem grubą bieliznę Barensa (zimowa bluza termo), leginsy do biegania, skarpetki i cienkie rękawiczki. Mimo tego leżenie na śpiworze odpadał.. 

 W nocy marznę. Budzę się zziębnięty co godzinę. Pewnie gdyby nie zmęczenie po 30km wiosłowania i 4 przenoskach to bym wogóle nie zasnął. Ze spaniem na materacyku trekkingowym jest tak że choć wygodny to słabo izoluje. Dodatkowo ściśnięta ocieplina w śpiworze też słabo trzyma ciepło. Więc jak leże na boku, powierzchnia styku z materacem jest niewielka, i powierzchnia skompresowanej ciężarem ciała izolacji też jest mała - to po prostu jest mi chłodno.

 Ale jak leże na plecach, i obszar skompresowanej otuliny jest duży, to mnie łapią dreszcze. Miałem nawet plan żeby między śpiwór a materac dać jeden z polarów, żeby izolowało, ale zapomniałem i zrobiłem z niego poduszkę. A w nocy już mi się nie chciało grzebać po workach.

 Najznimniej oczywiście pół godziny przed świtem. Potem stopniowo odpuszcza. O siódmej robi się wręcz duszno i gorąco więc wypełzam na zewnątrz. I zaraz wracam po ciepły polar który służył za poduszkę.

 Zjadam śniadanie, pakuje sprzęt, dopompowywuje kajak. Ruszam o dziewiątej. Szybko trafiam na pierwsze bystrze pod mostem. Na szczęście spływalne bez problemu.


Miejscami brzegi bardzo wymyte. Widać że zmienił się rodzaj gruntu. Z samego piasku na glinę.


Między polami rzeka znowu się rozlewa szeroko i robi się płytka. Kilka razy kajak staje na mieliźnie.


Ostatnia przenoska. Kilka lat temu zrobiono rampe do spławiania kajaków, ale jak widać konstrukcja uległa zniszczeniu. Przenoszac niestety uszkadzam statyw do kamery. I musze filmować z ręki.


No i przez brak statywu nie mam ujęć z najlepszych miejsc. Trzech skalnych kaskad które można spływać środkiem. Rozfalowanie jest tak duze jak na górksiej rzece. Pierwszy raz woda przelewa się NAD dziobem kajaka i wlewa do kokpitu. A przecie płynę sam, i kajak jest lekki. Przy dwóch osobach przydałby się pokład. 


O 12.30 docieram do Ozimka. Po lewej przed mostem ostatnia przystań kajakowa. Dalej huta. Tutaj wiatr niesie zapach topionego metalu. 

 Czyszczę kajak, pakuję i ruszam na dworzec. 1100m. Załuję że nie wziąłem wózka. Barki bolą od wiosłowania i przenosek, a dwadzieścia kilo kajaka przytłacza. Na szczęście jest płasko, a nie pod górę jak w Płocku.

 Przy dworcu spotkykam człowieka od spływów kajakowych. Okazuje się że poniżej Ozimka są dwie ogromne zwałki zrobione przez bobry. Dobrze że nie popłynąłem dalej, choć kusiło.

 Docieram na dworzec i okazuje sie że pociąg do Opola jest za 2.5 godziny :(. Potem w Opolu mam IC do Katowic, który się spóźnia więc ledwo zdążam na autobus i finalnie o 19.10 docieram do domu.