Tym razem za podróżą nie kryła się szefowa, która zleciła poprzedni, walentynkowy wyjazd, do miasta z lwem w herbie. Ot rutynowa robota. Weźmiesz sto kolumbijskich pesos, i tak jak ostatnio podszyjesz się pod sprzedawce tanich rurek do nurkowania. Zlokalizujesz i zrobisz co trzeba, a potem znikniesz
jak sen jaki złoty.
Fajnie by było.
W rzeczywistości, wyjazd to przelot najtańszym lotem, i dwa dni mozolnej pracy nad papierami. Do tego budżetowy hotel B&B. Ale, korzystając z okazji że dni ciepłe, a do jezior z hotelu niedaleko, były duże szanse że uda się popływać.
Pobudka o chorej godzinie. Trzecia zero zero. Taksówka i dosypianie w samolocie. Hotel. Ogarnięcie, spakowanie i heja w drogę .
Tym razem wybrałem trasę wzdłuż zachodniego brzegu. Z założeniem że dojdę do plaży.
Po drodze minąłem wypożyczalnie kajaków, niestety nieczynną.
Koniec końców, krętymi ścieżkami dotarłem kolo pierwszej na planowane miejsce. Plaża, poniżej i na prawo od wypożyczalni żaglówek. W sezonie jest tutaj kąpielisko.
Hyc do wody. Cieplutko, czysta, płytka. Dno kamieniste. Popływałem, w te i nazad.
Trochę wody, słońca i od razu człowiek szczęśliwy.
W niektórych miejscach jest tak płytko, że można stanąć i nakręcić film.
Większość płycizn jest oznaczona żółtymi bojami.
Po drugiej stronie, ładna, ale niestety kamienista plaża.
Na jeziorze jest sporo wysp. Wszystkie z kamienista plaża. Dużo zieleni i nieagresywnych łabędzi.
Na zachodnim brzegu klub sportowy z kajakami i małymi żaglowkami. Wypożyczalni brak, uciechy tylko dla członków klubu.
Ponad półtorej godziny luźnego pływania w pięknych okolicznościach przyrody.
Potem pieszo przez parki i stawy, droga dookoła wschodniego brzegu.
Na moście człowiek spytał mnie o drogę. Ja nie znam francuskiego, on angielskiego, ale dogadaliśmy się na tyle że zrobiłem zdjęcie wehikułu i dowiedziałem się że podróżuje do jakiegoś innego Kraju.
Lepsze to niż traktor, co nie ;)
Późnym popołudniem, zrobiłem jeszcze zakup w postaci soku, i polazłem do hotelu spać.
Drugiego dnia, udało się jeszcze popływać po osiemnastej. Tym razem na La Grande Large. I tu o mało nie zostałem rozjechany przez kajak. Model sportowy, w którym siedzi się tyłem i zasuwa. Przepłynęły między mną a bojką. Hol do bojki ma 2,5m długości, wiec to było naprawdę o pici włos. Jeszcze przed wiosłem pod wodę uciekałem ;) Chłopak był bardziej przestraszony niż ja zdziwiony.
Jeszcze kilka smaczków dotyczących budowli hydrotechnicznych, falochron z kaloryfera.
Fotka na do widzenia i do hotelu. Potem już tylko praca.
Wpis udało mi się zrobić jeszcze na lotnisku w Lyon, ale zdjęć nie dałem rady z telefonu wrzucić .
Przy okazji, we Francji potrafią całkiem elegancko zareklamować dziurę w dupie. ;)