Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

sobota, 5 grudnia 2020

Jesienne Bukowno i okolice.

  Prognoza pogody na weekend nader łaskawa - 10 stopni na plusie i słońce z zachmurzeniami. Szkoda nie wykorzystać, wiec stwierdziłem że pojadę w końcu zobaczyć Diablą Górę, skrytą w lesie część Bukowna i zalew w Jaworznie. Zeby nie pedałować przez tereny które już zjeździłem, w jedną stronę postanowiłem pojechać pociągiem.

 Rano oczywiście zaspałem, wiec żeby zdążyć śniadanie i termos z herbatą wrzuciłem do sakwy i pognałem na Sosnowiec Południowy. Zdążyłem. 9.30 byłem na miejscu. Pierwsza trasa do piekarni przy skrzyżowaniu. Ile razy jestem w Bukownie, zawsze tam zachodzę. Jak się podjedzie rano, to jest szansa na ciepłe pączki.

 Potem standardową trasą obok skarpy i Schneidera.

 


  Stały element gry, jedna ze skarp na zakolu Sztoły. Latem jest tam tak ładnie że lokalne telewizje nadają stamtąd migawki albo pogodę. 

 Następnie "autostradą do nieba" na punkt widokowy. To ogromne obniżenie terenu to była kopalnia piasku. Po zakończeniu eksploatacji nasadzili tam las. Dziesięć lat temu, drzew rosły z rzadka, praktycznie tylko na stoku.

Kolejny obowiązkowy punkt wycieczki - zbiornik wody gaśniczej. Czysta woda, względnie płytko. Lodowato bez względu na porę roku. Dwa morsy wyrabiały normę moczenia. Zbiornik z roku na rok coraz bardziej zarasta, jest już mniej więcej połowę mniejszy niż był.

W ogóle, to straszna moda na morsowanie w tym roku. Jak zię zebrałem znad zbiornika to kolejna ekipa właśnie jechała na moczenie.

 Odpływ ze zbiornika, prawie całkiem już zatkany. Jeszcze chwila i woda się będzie przelewać górą. Co będzie miało zaletę bo zbiornik zyska z 40cm na głębokości i trochę się powiększy.

 Ujęcie na piaskownie z dalszej części trasy.


 I kolejna była kopalnia piasku, tym razem po drugiej stronie drogi.

Potem pojechałem na Diablą Górę zobaczyć jaskinie. Niestety, w latach 60 wejście zostało celowo zawalone i można co najwyżej zajrzeć do środka. Przy jaskini zjadłem śniadnie i przekonałem się że rano w pośpiechu nie wrzuciłem tytki do termosu, więc mam ekskluzywną ciepłą wodę do picia.

Dodatkowo, przez przypadek skasowałem wszystkie zdjecia z góry i jaskinie :(

Potem opłotkami pod elektrownie Siersza i tamtejszy zalew.


 Zalew niewielki, płytki, niedostępny ośrodek po jednej stronie. Woda ma intensywny turkusowy kolor, pewnie od minerałów bo na glony to za późno.

 Rzut oka na elektrownie. Chłodnie kominowe powyłączane, chyba tylko jedna pracowała. To rumowisko to miejsce gdzie stała jeszcze jedna taka konstrukcja ale już ją wyburzono.

 I tyle. Zostało popedałować 30km do domu.


 

czwartek, 5 listopada 2020

Kajak Spark 450 - pierwszy test na wodzie.

I przyszedł poranek dnia następnego...

EDIT: więcej info o kajaku http://swobodneplywanie.blogspot.com/p/kajak-spark-450.html


Co do transportu nie jest tak źle jak myślałem. Plecak jest przede wszystkim wyższy. Szerokość i grubość  są niewiele większe do solarowego opakowania, ale wysokość to jakieś +70%. W autobusie ani tramwaju nie było problemu. Plecak ma zwykle paski, wiec przenoszenie miedzy środkami komunikacji, czy doniesienie go na plażę nie jest problemem. Ale do dalekiego chodzenia się nie nadaje.


 Pływałem  z jednym siedzeniem ustawionym na srodku. I tu uwidacznia sie mankament. Mocowania podporek na stopy sa tylko dla rufowego wioslarza i tylko wtedy kiedy plynie sie we dwojke. Jak sie ustawi siedzisko na srodku to jest ono doklanie na zaczepach dla podporki. Konstruktor chyba zalozyl że głwónym wsparciem dla nóg będą pasy, a podpórka to tylko dodatek. No i z założenia to jest dwójka, a pływanie solo jest raczej dodatkową opcja.

  Kajak bez problemu rozpędza się na stojącej  wodzie do 5-6km/h. Przy mocniejszym wiosłowaniu można dobić do 9km/h. Na blogu producenta, jest info (potwierdzone zapisem gps) że przy dwóch wioślarzach można utrzymać średnią 9 i chwilową 12km/h.

 Jest dużo sztywniejszy niż Solar. Nawet kiedy opierałem się mocno o oparcie, na materiale burt nie pojawiała się fałda. Nie ma też wygięcia kajaka. To jest do tego stopnia zaskakujace że przez chwile miałem wrażenie że dziób jest niżej niż rufa - a to po prostu było płasko.

 Sztywność wynika z ciśnienia. Gumotexy to 0.2-0.25. Tutaj dno jest do 0.5 a burty do 0.25 bar. O ile Solar niewiele ustępuje sztywnemu kajakowi, to Spark po prostu jest sztywnym kajakiem. Na dnie można stabilnie stanąć i nie powoduje to widocznego ugięcia.

 Stabilność poprzeczna bardzo dobra. To w końcu dmuchaniec. Latem zapewne spróbuje go wywrócić ale już widać że nie będzie to łątwe. 

 Stabilność kursowa bardzo dobra i bez skegu. Jest mocowanie na niego, ale nie jest on standardowym wyposażeniem. Dopiero jak przestawiłem siedzenie na tył i dziób wynurzył się z wody, to zaczęło się myszkowanie przy wiosłowaniu.

 Na górnej części burt jest dużo zaczepów do mocowania siedzeń. Pozwalają na ustawienie go jako jedynki, dwójki, dwójki z cofniętym przednim siedzeniem, trójki. Z tym że trzecia osoba to raczej nieduże dziecko. Dodatkowo od wewnętrznej strony burt są trzy zestawy do mocowania pasów udowych. Myślę że wykorzystam je jako mocowania siatki do zabezpieczania ładunku.

Materiał kajaka nienasiąkliwy, gładki. To PCW 800gcm niemieckiego producenta. Wszystkie łączenia są dodatkowo podklejone.

 Składanie i czyczenie kajaka sporo trudniejsze niż w solarze. Trzeba wypiąć dno i je wyczyiscic a potem wysuszyć resztę. Przy składaniu objawia się w zasadzie jedyna i największa wada - sztywnosć pcw. O ile hypalony czy nitrilon składają się łatwo, bo to w końcu guma, to PCW choć dobre jakościowo staje się twarde.  Moim zdaniem zimą można go używać jeżeli się go nie zwija, szkoda materiał niszczyć. Ze sztywności materiału wynika wielkość po spakowaniu - w praktyce dwa Solary.

 Zarzuciłem plan sprzedania Solara. Zostawie go na krótkie wyjazdy albo na pływanie zimą. Spark, będzie zgodnie z przeznaczeniem używany do długich letnich spływów.

 

 

Silnik do Sparka zepsuty po próbie szybkościowej..
 

piątek, 9 października 2020

Ocieplenie etap trzeci

 Koncowe prace do wykonania.

 Daszek nad drzwiami, rury spustowe rynien w nowych pozycjach, wykonczeniowka wokol parapetow.

Zaczynajac od daszka bo najwazniejszy, inaczej na glowe sie leje. 



Daszek prowizoryczny na rok, gora dwa. Wiadomo prowizorki zyja najdluzej wiec na wszelki wypadek jest zrobiony solidnie. Główne belki to kantowka 50x50 z rozstawem 500. Poprzeczne 50x20 z rozstawem 590. Do tego cztery stężenia żeby całość była sztywna. Przy montażu sobie uświadomiłem że poprzedni właściciel nie dał stężeń przy swojej konstrukcji i wiecznie się ten daszek chwial.


 Pokrycie - plyta falista pcv dymiony braz (kto wymysla te nazwy?)  Na razie zalozone 20 wkretow mocujacych, ale juz widze za na dolnej krawedzi bedzie trzeba dorzucic jeszcze ze cztery zeby go nie podnosilo na wietrze.

Rura spustowa w nastepnej kolejnosci. Poniewaz jest dzielona z wsadzonym lapaczem deszczu, mocowanie jest na czterech uchwytach. No i te uchwyty trzeba wyrownac zeby calosc rury prezentowala sie prosto. 

GRANDE FINALE ;) 2020.11.02


 Zdjecie które można uznać  za ostatni z ostatnich etapów prac. Założone wszystkie wykończenia wokół parapetów, rynny, rury spustowe i przede wszystkim- ćwierćwałki na narożnikach. Ćwierćwałki kupiłem w dwóch wersjach 20x20 i 15x15 - zalezenie od narożnika ściany schodzą się różnie. Nie obyło się też bez strugania, żeby listewki nie wystawały poza obrys.
 Wyszło piknie, przynajmniej z odległości 5m (budowlany standard kontroli wizualnej).






środa, 16 września 2020

Śledź piaskowo śniegowy.

  Na szczęście nie do jedzenia bo piasek w zębach chrzęści a śnieg mordkę wykrzywia w zygzak. SPS to taki rodzaj mocowania do namiotu jak chcemy biwakować na plaży* lub na śniegu.

  Mój namiot jest wyjątkowo nie-samostojącym namiotem. Bez zakotwienia obali się od razu. Najbardziej krytyczne są dwa śledzie na przeciwległych końcach - te wyprowadzone od krótkich masztów. W zasadzie namiot stoi dzięki nim.

  Oryginalnie dołączone były aluminiowe śledzie-szpilki**. Cienkie, jakieś 4mm średnicy. O ile na trawniku trzymają znakomicie, to już na piasku nie trzymają prawie wcale. Zeby namiot jako tako stał, śledzie były wciśnięte sporo pod powierzchnie a i tak całość była niepewna.

 Zacząłem szukac czegoś do mocowania namiotu w takich warunkach. Przecie nie ja pierwszy mam taki problem. Niemal od ręki znalazłem śledzie piaskowe MSR w cenie 130pln za sztukę. W tej cenie to śledź powinien się sam wbijać a potem za mną chodzić żebym go dźwigać nie musiał.

 Probowałem zrobić sam. Wersje dwie:

  • Rurka aluminiowa fi20 z marketu budowlanego. Przycięta na długość, rozcięta wzdłóż. Przy próbie rozginania - pękła. Próbowałem też zagrzać nad palnikiem i rozginać na ciepło. O ile rozgięło się fajnie, o tyle całość zaczęła pękać przy wierceniu otworów.
  • Rurka PCW - kanalizacjyjna fi 110mm. Wyciąłem kształt śledziopodobny 4cm szeroki, 30cm długi. Zadnego rozginania nie trzeba było robić. W miękkim piachu-super. Ale przy twardszym piachu i próbie wciśnięta poprzez nadepnięcie - pękło.

Finalnie, znalazłem przecenione śledzie Naturehike po 9pln. I nabyłem cztery.***

Chiński produkt jest spory. 36mm szerokosci 310mm długości. Waży jakieś 40gram. Sznurek i karabińczyk trzeba dodać samemu. Sznurek ma jakieś 300mm długości. 

 Cały myk polega na wbiciu śledzia w całosci w ziemię pod kątem jakichś 30 stopni od pionu. Sznurek ma być styczny do śledzia i też idzie przez piasek, tak że tylko karabińczyk wystaje z gruntu. Do karabińczyka zapinamy odciąg namiotu.

 Sprawdziłem na plaży - trzyma mocarnie. Do namiotu dorzuciłem dwa takie duże śledzie i sześć mniejszych z profilem V zamiast szpilek.

 Teraz namiot stoi nawet na plaży jak przykręcony.

---------------------

*albo w piaskownicy.

** kiedyś na takie szpikulce mówiło się zapałki, śledzie były większe najczęściej o przekroju V. Teraz na wszystko mówi się śledzie.

*** Trzecia zasada zakupów. Nieważne ile szukasz. Dzień po zakupie znajdziesz to samo taniej. Ja na drugi dzień znalazłem podobne (tyle że nie anodyzowane) w cenie 4.5 sztuka.

niedziela, 26 lipca 2020

Spływ kajakowy Pilica-Wisła - trzy dni.

Plan był na pięć dni. Optymistycznie zakładałem że zacznę na Pilicy w Warce i maks co dopłynę to do Płocka. Z dotychczasowego doświadczenia wiedziałem że w jeden dzień mogę zrobić 40km. Raz udało mi się 43 ale to już było opór. Więc plan maksimum to 5x40=200.


Dojazd w środę wieczorem, zakupy w Warce, noc na kempingu (camping nr 120 nad Pilicą). Poprzedni spływ kończyłem właśnie tam. Kemping wart polecenia. Czysto, dużo toalet, prysznic w cenie pobytu, teren ogrodzony i monitorowany.

Tak jak poprzednio musiałem się te cztery czy pięć kilometrów przespacerować z dworca. A miałem nawet naszykowaną kasę na taksówkę.


W czwartek rano ruszam. Pierwsze 20km to jeszcze spływ Pilicą. EDIT: 16km nie 20.

 

 Mijam drugie pole namiotowe w Warce. To jest bardziej nastawione na wodniaków. Jest jednak dalej od dworca o około 2km i już mi się nie chciało taszczyć bagaży.

 

Pilica nadal urokliwa tak samo jak ostatnio. Dodatkowy bonus, to nieco wyższy stan wody i brak konieczności wychodzenia z kajaka. Niebo pochmurne, od czasu do czasu coś pokapuje.


Po niecałych trzech godzinach wypływam na Wisłę. Jest ogromna w porównaniu z Pilicą. Na tym odcinku ma 300-500 m szerokości i dużo wysp w nurcie.


 Piaszczysta plaża. Dla osób z Zagłębia Piaskowego, ten piasek to spory zawód. Zagłębie przyzwyczaja do jednorodnego piasku w żółtym lub ciemno żółtym odcieniu. Ten nie dość że jest biały, to jeszcze jest bardziej miałki i wymieszany z innymi frakcjami. Jest drobny żwir i gliniasty muł.
 W efekcie choć wygląda zachęcająco, jest ostry i klei się do stóp.


 Nurt Wisły okazuje się być bardzo silny. W efekcie wieczorem docieram do budowy mostu północnego przed Warszawą. To jakieś 75km jednego dnia. EDIT: 60km a nie 75.  Przeprawa pod mostem uciążliwa, bo inwestor zapomniał że ta rzeka do droga wodna i nie zrobił oznaczeń torowych. W efekcie lawiruje się pomiędzy przypadkowo wbitymi w dno larsenami żeby jakoś przepłynąć. Obnoska brzegiem nie wchodzi w grę: rozsypany tłuczeń i ogrodzenia.
Nocleg na łasze zaraz za mostem i wcześnie rano ruszam dalej.



Po godzinie docieram do Warszawy. Na zdjęciu niezbyt się to rzuca w oczy, ale na żywo widać że PKIN (to szare na środku) nadal jest ogromnym budynkiem. Teraz rozumiem jakim symbolem był w czasach budowy. Jedyny budynek widoczny  w promieniu 10km w całej okolicy. We wszystkich wioskach mieli namiar na stolicę.

Po prawej, zielona kolumna czyli Gruba Kaśka - ujęcie wody dla miasta. Nikt nie jest na tyle szalony żeby pić wodę z rzeki. Dreny są położone kilkanaście metrów pod dnem, w piasku. Piach pełni rolę filtra. Wokół ujęcia non stop pracują dwie pogłębiarki które usuwają z dna osiadający muł.



Macham wiosłem a kilometry lecą, docieram do twierdzy Modlin. Wiem że ogrodzona do remontu więc nawet się tam nie pakuje. Drugi dzień to skwar. Filtr pracuje na okrągło, wypijam ponad 4 litry wody. Brakuje mi bardzo izotoników, jałowa woda przy takich ilościach jest niesmaczna.



Około 19 dopływam do Wyszogrodu, gdzie liczyłem na jakieś pole namiotowe. Gdzie tam, deptak z widokiem na rzekę zarośnięty. Napis "otwarci na Wisłę" ledwo widoczny zza chaszczy. Trzeba płynąć dalej szukać noclegu. Znajduje go trzy kilometry dalej, na miejscówce wędkarskiej. Komarów jest masa. Rzesza normalnie. Na kolacje zostają ciastka i woda, bo nie ma jak wyjść z namiotu żeby zrobić herbatę.
Na śniadanie ta sama potrawa i ruszam dalej.


Zęby myję już na kajaku. Koło 8 ląduje na łasze i biorę kąpiel. W sumie mogłem tu wczoraj dopłynąć i mieć nocleg bez komarów.  Od 10 zaczyna się skwar jak wczoraj. Dobrze że słońce w plecy bo rano ruszając zostawiłem okulary na noclegu.


 Naprawdę żałuję że nie dopłynąłem tu wieczorem. Jest nawet zatoczka w której można było zacumować kajak.



 Godzinę czy dwie później, na jednej z wysepek znajduje szczątki płaskodennej łodzi. To typowa wiślana pychówka. Bardzo długa i z nikłym zanurzeniem.



O 13 docieram do Płocka. Tuż przed samym mostem rzeka postanawia pokazać na co ją stać. Wiatr i fale jak na mazurskich jeziorach. Zdjęć z najlepszego momentu nie mam bo byłem zajęty wiosłowaniem, ale potrafi dać w czajnik.  Solara ratuje nadmiarowa wyporność. Nie jest obciążony nawet w połowie, więc po prostu sobie podskakuje na fali. Przy pełnym załadunku miałbym wodę w kokpicie.


To co planowałem na pięć dni, zrobiłem w połowie tego czasu.

Spacer z miejsca lądowania do dworca to gehenna. Gorąc, słońce i prawie trzy kilometry marszu z klamotami. Komunikacja miejska nad rzekę nie jeździ. Sam dworzec kolejowy, nowy, ładny, i pusty. Zamknięte kasy (tylko automat) i mizerne połączenia kolejowe. Brak zapowiedzi dworcowych. Przez pomyłkę wsiadłem do nie tego pociągu. Dobrze że przytomnie zapytałem bo pojechałbym diabli wiedzą gdzie.
Zeby dojechać do Kutna, trzeba się jeszcze przesiąść na autobus w jakiejś małej wiosce. Na dworcu w Kutnie obiad i pociągiem do domu.

I teraz tak.
Jestem bardzo przyjemnie zaskoczony dystansami. 83km w jeden dzień do dla mnie nieprawdopodobny wynik. Cieszę się że spłynąłem - w sumie mam już 350km zrobione - początek-środek-koniec. Czyli ponad jedna trzecia rzeki.

Ale ten odcinek mnie nie urzekł. Rzeka jest po prostu za szeroka i zbyt monotonna. Obrazowo ujmując, po trzech dniach na Pilicy czułem niedosyt, po tym samym czasie na Wiśle przesyt. Myślę że następne spływy będą na mniejszych rzekach.

piątek, 5 czerwca 2020

Zbiornik wodny Łosień - zaskoczenie bo są dwa.

Dziś było wiadomo że nie porobię przy domu. Prognoza już wczoraj mówiła - przelotne deszcze, trzy lub cztery w ciagu dnia. A do układania wełny musi być sucho.
Zostało wybrać się gdzieś rowerem. Wybór padł na zbiornik Łosień. Wyprawa w zasadzie proforma bo w zbiorniku pływać nie można. Jest niedaleko (25km), kiedyś nawet pracowałem całkiem blisko niego, a jakoś nie było okazji żeby go zobaczyć.

 Tyle pokazała mapa google. Sztuczny zbiornik, wybetonowany, powstały przy okazji budowy Huty Katowice. To po prawej stronie nigdy mnie nie zastanwiało, wygląda jak droga techniczna (których w okolicy masa) albo dziwnie zaorane pole.


Zbiornik nawet nie jest wybetonowany tylko bardziej wylany jakąś mieszanką betonu i asfaltu. Zdjęcie robione od płytszej strony, w kierunku na tamę. Po tej stronie głębokość nie przekracza metra. Przy samej tamie sięga metrów dziesięciu. Co jakiś czas zbiornik jest opróżniany i czyszczony z mułu.
 Nadal jest to zbiornik techniczny, ale dawno temu pracownicy dogadali się z dyrekcją i został zarybiony. Połowy - tylko dla pracowników huty i jednocześnie członków koła wędkarskiego.
 Dziś pogoda deszczowa, ale prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie co za przyjemność tam łowić latem. Brzeg w tej postaci musi latem rozgrzewać się do obłędnych temperatur.

 Miałem wracać, skoro zbiornik zobaczyłem, ale na wschód drogi dojazdowej, na szczycie nasypu mignął mi kawałek betonu. No kto układa krawężniki w lesie? Polazłem zobaczyć i okazało się że to nie krawężnik tylko ogromna ilość betonowych płyt. To miał być drugi zbiornik. Położony wyżej od pierwszego i z głebokością zachowaną na prawie całej powierzchni. Pomieszczenie na pompy i przepusty o wysokosci lekko licząc 10m, spietrzenie zbiornika oceniam na 8-9m.

 Jak widać po zdjeciu satelitarnym, płyty nie leżą na całym obwodzie. Nigdy go nie ukończono. Wykonano 70% linii brzegowej, zbudowano komorę przelewową, poniżej zbiornika są ruiny budynku przepompowni.

Zawsze w takich przypadkach zastanawiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, co się stało że budowę porzucono? Stracił rację bytu? Bo raczej technicznie problemu nie było, warunki gruntowe nie zmieniają się z metra na metr. Może skończyła się gotówka? Okolica była pełna obiektów których realizacja zatrzymała się wraz z upadkiem PRL. 
 A druga rzecz, co czuli ludzie którzy go budowali. Jasne, praca to tylko praca, ale jest w człowieku satysfackcja kiedy coś zostaje ukonczone. Kiedy widać że cała ta babranina miała sens. A tutaj? Przyszedł majster i powiedział "chopy, fajnie żeście kopali ale już starczy, nikomu to niepotrzebne".

I jeszcze taka ciekwostka. HK to była naprawdę olbrzymia inwestycja której ciężar odkształcił całą okolicę. Ten istniejący zbiornik, podobnie jak kiedyś Pogoria III były połączone rurociągami ze zbiornikiem w Goczałkowicach-Zdroju. To znaczy że ten ogromny przemysł potrzebował zabezpieczenia w wodę nawet z odległości 50km.



sobota, 23 maja 2020

Ciekawostka na Brynicy

Deszcz pada. Robić przy domu się nie da, na kajak też nie za bardzo. Rower i objazdówka. Wzdłuż Brynicy do Brzozowic. Jechałem tam jakoś na początku roku, ale się zakopałem na amen w błocie. Objazd udany. Wracając wpadłem na coś takiego:

 Tabliczka z liczbą 14 na prawym brzegu Brynicy. To jest oznaczenie kilometrażu drogi wodnej.


 Umiejscowienie znaku na mapie czerwonym krzyżykiem.

 I teraz tak. O tym że miał powstać port na Czarnej Przemszy to wiadomo. Miał się zaczynać przy  TCC i kończyć przy ujściu Brynicy do Przemszy (za ulicą Ostrogórską).
 Na starych zdjęciach, można znaleźć transport rzeczny na wysokości Parku Tysiąclecia w Sosnowcu Milowicach. Ale nigdzie nie znalazłem informacji żeby droga wodna sięgała tak daleko.
 Myślę że są dwie opcje. Albo znak pochodzi z czasów zaborowych i ma dobrze ponad 100 lat, albo była to jakaś część powojennych prac nad kanałem Wisła-Odra. Plan tej drogi zakładał:
- Port przeładunkowy na TCC
- Drugi port przeładunkowy w Czeladzi
- Sluzę na ujściu Brynicy
- Umocnienie Brynicy i pogłębienie jej do 2.5 metrów (umocnienie wykonano), ale dzisiaj głębokość była miejscami 15cm.
- Przekop kanału z Piekar Sląskich do portu w Gliwicach.


A co do portu na Przemszy.

  Tak wyglądał mniej więcej przedwojenny projekt. Koncepcja zbliżona do tego w Kędzierzynie-Koźlu. Z tym że tutaj korzystano by z bliskości trzech ogromnych stacji kolejowych.
  Budowy zaprzestano z powodu wojny. Na pamiątkę zostały nazwy ulic: Zeglarska i Portowa w Sosnowcu na Jęzorze.

piątek, 22 maja 2020

Ocieplenie domu fińskiego - etap drugi.

No i w piątek zaczynam kolejny etap ;)



Piątek 22 maja. Przyjechał nowy materiał. Deska 15x140x3000 frezowana na pióro wpust. 125mkw. To jest bardzo, bardzo dużo desek. I to będzie bardzo, ale to bardzo dużo gwoździ. Będzie trzeba odpowiednio mocować, bo jest trochę cienka, więc musi być dobrze  ustalona żeby się nie gięła.
(ma taką samą grubość jak pierwotna elewacja).


Niedziela 24 maja. Obróbki wokół okien na parterze. Udało się zrobić tylko dwa, bo sześć razy padł deszcz.  Idea jest taka: poprzycinać, prowizorycznie zamocować, spasować i sprawdzić z poziomem późniejszej elewacji. Zdemontować, zaimpregnować i zakładać razem z elewacja. Deski są numerowane, opisane, są strzałki z kierunkiem montażu i orientacją.


Czwartek 28 maj.  Po trzech dniach deszczu w końcu można wyjść robić. Po południu udało się skończyć kolejną skrzynkę.


  Piątek 29 maj. Ostatnia skrzynka na południowej ścianie wymierzona, poprzycinana i ze sprawdzoną montowalnością.


 Trzy wcześniejsze skrzynki pomalowane impregnatem na kolor docelowy. Ten kolor to pinia. Jak dla mnie to bardzo blada marchewka ale co kto woli. Dzisiejsza deska jest zaimpregnowana preparatem biobójczym i suszy się w garażu. Impregnat przeciwilgociowy można nałożyć dopiero jak całkiem wyschnie.

 Jutro wczesna pobudka, rusza wypychanie wełną i montaż folii na południowej ścianie. ;)




A taki ch... był plan żeby zacząć, ale wyniknęły dodatkowe okoliczności.
  • Deszcz (a mówili że susza będzie)
  • Konieczność doczyszczenia ram okiennych z kleju. Kiedyś poprzyklejałem do nich moskitiery, teraz muszę przykleić membranę, wiec resztki kleju który od słońca zwulkanizował trzeba było usuwać szpachelką.
  W międyczasie zatrudniłem nieletnią do malowania desek elewacyjnych. Pierwszą warstwę impregnatu trzeba położyć przed zamocowaniem deski. Chodzi o to żeby zabezpieczyć przed wilgocią pióra i wpusty, co po przybiciu jest niemożliwe. Druga warstwa będzie nakładana już na ścianie.

 W środę 3 czerwca udało mi się zamocować membranę na samym szczycie ściany. Przewidywałem że to będzie najgorsza robota, bo trzeba za jednym razem ułożyć 12m zaczynając od szczytu i symetrycznie naciągając w obie strony. To oznacza że drabinę trzeba przestawić mniej więcej dziesięć razy.
  Ponieważ były pytania od fana "co tak wolno" to informuje. Byłoby szybciej gdybym zwrócił wczoraj uwagę że membrana ma być niebieską stroną na zewnątrz, a kropokowaną stroną do środka.
  Warto na to zwrócić uwagę, bo wyciąganie dziesiątków zszywek balansując na drabinie jest straszliwie frustrujące.

 Czwartek, 4 czerwca. Udało się założyć startowy arkusz membrany (tym razem w dobrą stronę) i zamocować dolne wsporniki pod wełnę. Na wsporniki poszły ścinki po robieniu skrzynek wokół okien. Pierwotnie planowałem że pójdą tam całe deski elewacyjne, ale takie rozwiązanie pozwoliło zaoszczędzić 10 sztuk.
  Liczyłem na założenie dzisiaj jeszcze listwy startowej, ale zaczęło kropić (cóż za niespodzianka), więc porobiłem tylko zabezpieczenie przed wlewaniem deszczu.
 Prognoza pokazuje że za robotę będzie można się zabrać w sobotę, jutro mają być ulewy.

  Sobota 6 czerwca. W końcu słońce. Zacząłem wypychanie wełną kratownicy. Zeby wsadzić spodnią warstwę trzeba stosować taki trik z workiem. Obłożyć i przeciągnąć, potem wyciągnąć worek. Technika działa całkiem dobrze.

  Po całym dniu pracy. Liczyłem na całą ścianę ale nie jest źle.

  Wełna zabezpieczona przed deszczem. I nie, nie zapomniałem o oknach. Po prostu potem wytnę otwory w membranie. Dodatkowe sztukowanie w trakcie montażu nie jest możliwe przy pracy w jedną osobę.
 Jutro musze coś wymyślić z drabiną, bo po założeniu membrany, nie za bardzo będzie jak ją oprzeć, pewnie przykręce deskę do szczytu żeby ciężar się rozkładał na większej powierzchni.


 Niedziela. Kolejne dwa rzędy w górę. Na 12 zapowiadali burzę więc pozabezpieczałem wszystko folią. Burza przyszła dopiero o 15 i była symboliczna. W międzyczasie zrobiłem przygotówkę pod kolejną ścianę - deski startowe i wsporniki do wełny.
  Wymyśliłem co zrobić z drabiną. Muszę zacząć montować elewację. wtedy drabinę będę opierał o deski.
  Prawidłowy kąt ustawienia to 65-75 stopni. Z geometrii wynika że na ścianie odłoży się 25-30% obciążenia. Membrana miała by problem ale deski spokojnie wytrzymają.
  I poprawka organizacyjna. Trzeba robić dwie ściany na raz a nie jedną. Jak najwcześniej rano zacząć na południowej ścianie i skończyć najpóźniej o 10.00.
  Potem do 16 robił północną ścianę a następnie wrócić na pierwszy front robót.
 Tym sposobem cały czas robi się  w cieniu ;)

 I to z czego jestem bardzo zadowolony - pomimo tego że dopiero niewielka część jest ocieplona, dom przestał się nagrzewać od słońca. W pokojach na parterze jest chłodno. ;)

Poniedziałek. Od rana pokapuje. Zeby nie tracić dnia, biorę się za drugą ścianę od dołu. Na tym poziomie dużo szybciej można zabezpieczać przed deszczem. Dwa rzędu poziome, jeden pionowy i zaczęło lać.
 Jutro i pojutrze ma być ładnie, wracam na południową ścianę.
 Wpadłem na pomysł jak ominąć problem z membraną i drabiną. Najpierw zrobię na gotowo nad oknami na piętrze - obie warstwy wełny i membrana i deseczki. To jest do zrobienia bo nad oknem jest podwójna deska i wełna ma się o co zaprzeć.
 A wogóle, korzystając z tego że dziś dzień roboczy, membrane do przycinania rozwijałem sobie na ulicy bo na ogródku już miejsca brakuje.

 Wtorek. Dzień przybijania małych deseczek. Z jednej...

  I z drugiej strony. Nie o wełnie pod spodem nie zapomniałem.

  Sroda. Strasznie wczoraj zachlałem. Paliłem blanty do piątej rano. Film mi się urwał jak leżałem w wełnie Teraz mnie krzyż napierdala. Trochę się przespałem, ale musiałem wstać rano bo mam obowiązki. Mam remont. Niektórzy mówią, że nie można chlać jak się robi na budowie, ale to nie prawda. Można, tylko trzeba wstawać rano. Na tym polega odpowiedzialność.

 Niestety pomimo tego że wstałem rano, nie mogłem od rana młotkować. Od południa, akcja "wypchaj wełną wszystkie miejsca wokół okien.

  Oraz, w końcu przybijanie desek elewacyjnych. I znowu, życie jest jak striptease transwestyty. Wszystko ładni i pięknie a na koniec chuj. W moim przypadku - deski. O ile są proste, pióra i wpusty są centryczne, o tyle końcówki są postrzepione. Prawie każdą deskę trzeba na obu końcach obciąć o 5mm, tak żeby była proste.
 Ponieważ ma być równo, robię to piłką do metalu, bo zwykła płatnica nie daje takich równych krawędzi. Ale spoko, tylko na parterze będę tak robił, na poddaszu i tak nie będzie widać niedoskonałości.

 Czwartek. Dziś święto, więc nie stukałem od rana tylko malowałem deski na zapas. Potem przybijanie i rzeźba wokół parapetów. Wyklejanka wokół okna, montaż skrzynki i ... burza.
 Jakby się trafił jakiś dzień bez deszczu to byłby cud.
 Strasznie dużo czasu schodzi na zabezpieczanie przed wodą i późniejsze ściąganie zabezpieczeń.

 Piątek. Na ścianie południowej skończyłem obróbki wokół parapetów, zamontowałem drugą skrzynkę i spasowałem ją z elewacją. Kilka elementów musiałem pocienkować o 1-2mm na dystansie ponad metra żeby było minimalny luz między skrzynką a elewacją.

W czasie kiedy słońce prażyło południową ścianę, zrobiłem początek na północnej. Pięć rzędów desek. Niewolnicy, pracownicy, dzieci zaczynają się buntować. Nie chce im się desek malować bo to żmudna i nudna robota. Musze jakiś motywator. Kupiłem im lody, jak do jutra się nie poprawi motywacja, to jutro nie dostaną kolacji.
Aha, dzisiaj raz padało. Pięć minut mżawki, ale i tak trzeba było wszystko pochować.

 Niedziela. Wczoraj nie robiłem zdjęć. Od południowej strony udało się dojechać do górnej krawędzi okna.

  Od północy jak widać.

 I na próbę założona deska domykająca otwór na okno.

 Poniedziałek. Dwa kolejne rzędy na południu. Oba okna domknięte. Trzeba był jeszcze zrobić trochę wyklejanki taśmą wodoodporną żeby skraplająca się para wodna nie miała możliwości włażenia na skrzynkę okienną. Po prawej kolejne deski z zaszlifowanymi/poprzycinanymi końcami - do malowania na jutro.


Sciana północna. Też dwa kolejne rzędy desek, prawie nie widać różnicy.
Mój bieda-idiotenkamera nie nadaje się wogóle do zdjęć w nocy ;(


Wtorek. Miałem tylko jedną przygotowaną deskę, więc zrobiłem obróbkę wokół kabla. Reszta popołudnia to malowanie desek i łat na jutro.

 Piątek. Przez te cholerne deszcze prawie nic nie idzie zrobić. Na południowej dźwignąłem się nieco powyżej krawędzi dachu. Na północnej dojechałem do końca nabitych kontrłat - 5 rzędów desek za trzy dni. Jutro cały dzień ma padać, przejaśnienia dopiero w niedzielę.


 Wtorek. W sobotę padało, za to w niedzielę padało. W sobotę rano udało się przybić kilka dech i tyle, reszta weekendu w plecy.  W poniedziałek też pokropiło, ale przynajmniej dzieci przygotowały deski. Dziś w końcu udało się: uzupełnić brakujące panele wełny po lewej stronie, zdjąć i założyć paroizolację po prawej (zapomniałem dać na wierzch kabli z prądem...), nabić krótkie łaty i zrobić jeden rząd desek. To był pierwszy od kilkunastu dni dzień całkowicie bez deszczu.

Sobota. Powolna dłubanina od wtorku. Dzisiaj przymocowałem trzy deski... te wokół parapetów. Zrobiłem wykładzinę i folię pod parapetami i to samo od góry. Na zdjęciu słabo widać, ale są wkręcone górne deski od skrzynek okiennych.
Przy okazji w wolnych chwilach uzupełniam brakujące gwoździe. Normalnie przy montażu wbijam tylko dolne. Góra deski zostaje lekko luźna i łatwiej spasować. Potem trzeba uzupełnić górny rząd, o czym oczywiście zapomniałem wcześnie... wiec dzisiaj trzeba było ekstra 200 gwoździ wbić.

 Wtorek. Znów trochę w górę. Wczoraj poprawiałem skrzynki okienne. Okazało się że te listwy które są bliżej elewacji, wyciąłem za wąskie. Po przymiarce wyszło że jest centymetr luzu. Więc wczoraj docinałem nowe skrzynki.
 Po głębokim namyśle, stwierdziłem że za wąskie listy zużyje później do okna w kuchni. Ono siedzi trochę płycej w ścianie i tam powinny pasować.

 Czwartek. 2 lipiec. Znowu kilka desek do góry, a potem ulewa. Jeszcze robiłem ostatnie zamocowania żółtej folii na górze jak zaczęła się ściana wody.  45mm opadu w półtorej godziny, do tego silny wiatr tak że rzucało wodą po ścianach. Okno w kuchni było zalewane tak jak przednia szyba samochodu w trakcie deszczu. W nocy przeszły jeszcze dwie burze ale mniejsze.


Piątek.  Rano w gazetach napisali że to była największa nawałnica od 10lat w Czeladzi.
Ponieważ woda lała się po ścianach, wełna na północnej ścianie złapała trochę wilgoci. Niedużo na szczęście, tyle że doschnie samo z siebie.
 Gorzej przy narożniku od strony beczki, tam pomimo folii woda rozbijająca się o podłoże solidnie zawilogociła jeden kawałek. Tam będę musiał z 10cm wełny wyciąć i dać nową.
 Dziś dzień się zaczął od wietrzenia i poprawek wszystkich zabezpieczeń.



Sobota. Wczoraj chyba nie rozbiłem zdjęć. Albo robiłem i nie pamiętam. Wszystko przez przemęczenie. Dni zlewają się w jedno. Pobudka, śniadanie, młotek. Dźwięk wbijanych gwoździ. Deska, pędzel, drabina. Sen nie daje już ukojenia. Sni mi się że przybijam deski... Na południowej ścianie dojechałem do górnej krawędzi okien. Wyższy etap to będzie akrobatyka sportowa z elementami neurochirurgii - przewody z prądem umieszczone są w takim miejscu że po prostu zawadzają, będzie się trzeba pod nimi na wydrę przeciskać.

 Podciągnąłem ocieplenie na północnej ścianie. Po co? Ano jak będę robił szczyt na południowej to gdzieś muszę dawać ścinki, więc będę trafiały na północną bo łatwiej je tu sztukować - to pozwoli ograniczyć straty w materiale.


Niedziela 12 lipiec. Na południowej ścianie udało się podciągnąć dwa rzędy wyżej okna. Na północnej doszedłem z odeskowaniem do poziomu rynien. Poza tym padało. Pada tak często że chwilami nie ma sensu ściągnie zabezpieczeń. Niedziela miała być słoneczna a padało trzy razy.


  Czwartek 15 lipiec. Na południowej stronie kolejne dwa rzędy i obróbka wokół haka. Udało się wykorzystać czas kiedy nie pada. Dopchanie 50cm wełny w górę i przybicie jednego rzędu, zajęło całe jedno popołudnie. Powyżej haka można zakładać jedną deskę na całą szerokość, może to ułatwi robotę.

 Pogoda tnie w faje. Dzisiaj trzy razy padało, ale w przerwach między deszczem świeci słońce. Nie opłaca się ściągać zabezpieczenia przeciwdeszczowego na pół godziny, więc podganiam na północnej ścianie.
 Pomimo kombinowania, zostaje sporo ścinków zbyt krótkich żeby użyć. Kupując deski założyłem 10% naddatku ale nie wliczyłem robienia skrzynek na okna. Wygląda na to że desek braknie w połowie ostatniej ściany.
 Nie jest to jakiś problem, dostawca ma towar w miarę na bieżąco.



Wtorek 21 czerwiec.Cztery deski nad hakiem prądowym. W tym miejscu robi się ciulato, bo z każdą pierdołą lata się góra-dół. Zostały jeszcze cztery do przybicia na tym szczycie.


 Sroda 29 czerwiec. Skończona ściana południowa. Jak byłem na kajakach to wymyśliłem co zrobić żeby mieć się czego trzymać będąc na samej górze. Plan był na przykręcenie belki do kontrłat na których opiera się dach. Pomysł się nie sprawdził.

Więc po prostu nad hakiem który trzyma kable, przykręciłem wspornik od masztu antenowego. Dziury po śrubach (fi8) będzie trzeba potem zaszpachlować, ale to zrobię jak będę całość malował na gotowo.

Na północnej też podciągnąłem. Jutro zaczynam frontową ścianę (zachodnia) i skrzynki okienne.



Sobota 1 sierpień. Zrobione ocieplenie całego frontu. Dwa dni pracy tylko przy tym. Najwięcej zeszło na łączeniu izolacji ze ścian z izolacją z dachu.


Wieczoerm nie wytrzymałem, nabiłem początkowe rzędy desek. No i troche zonk. Pomysł z złaczeniem desek na styk nie wypalił. ciany są minimalnie rozchylone i si tak nie da. Wykończenie narożników zrobie na ćwierćwałkach 20mm

Zachodnia ściana. Dociągnięte do okna plus tylna cześć skrzynek. Robota na tej ścianie jest o tyle fajna, że nawet jak lekko mrzy to można robić.Jutro wolny piątek to wracam do prac na wysokościach, czyli skrzynki na północnej ścianie.

Niedziela 9  sierpnia. Zachodnia dociagnięta do górnej krawędzi okna. Zostały trzy rzedy. Na północnej podciągnąlem ocieplenie , też do górnej krawędzi okien. Kolejna rzecz to nabić dystanse i wyciąć skrzynki.
Już się nauczyłem że dystanse trzeba wycinać jak wszystkie łaty są nabite. Inaczej wychodzą szczeliny.


Wtorek 11 sierpnia. Zachodnia prawie skonczona. Brakło pół rzędu desek, ale to już jest pod okapem i prawie nie widać. ;)



Niedziela  16 sierpnia. Uzupełniłem przód. Na północnej nabiłem łaty, zrobiłem wyklejani, założyłem górne deski od skrzynek, i zacząłem obróbki od dołu okna. Znowu jestem na etapie nudnej roboty. Nudnej i żmudnej. Z kazdym drobiazgiem lata  się piętro góra dół.

Czwartek 20 sierpnia. Powoli pnę się wokół okien.


Sobota. Do górnej krawędzi okien, i ocieplenie słupka pomiędzy nimi.


 Sroda. Licowanie słupka między oknami. Robot prosta szybka i spaprana. Deski po bokach okna nie siedzą ściśle jedna na drugiej, zawsze widać milimetr wpustu. I tak ma być bo jak deska łapie wilgoć lub wysycha to wymiar sie miniemalnie zmienia i musi być zachowana dylatacja.
 A na słupku o dylatacji zapomniałem. Siedem rzędów deseczek ściśle jedna nad drugą i... jak założyłem deskę domykającą od góry to została szczelina 10mm. Trzeba było małe deseczki zerwać, przyciąć nowe i przybić nowe. Deseczek nie da się bezpiecznie zerwać bo gwoździe za mocno trzymają.
 Aha, i przy tak krótkich deskach trzeba w nich nawiercać otwory przed wbiciem gwoździa.
 Drugie układanie nie wyszło tak równo jak pierwsze bo nerwy mną rzucały jak Zydem po pustym sklepie, ale zachowalem dylatacje i slupek ladnie schodzi sie z deska domykajaca.

Czwartek. Na przemian pada i swieci słonce. Nic nie zrobiłem.

 Poniedzialek 7 wrzesien. Po drodze okazało się że trzeba wymienić zbiornik wyrównawczy. Jak zbiornik to i rurki które przechodzą przez ścianę. Potem trzeba było obrobić wokół rurek. Potem padało. Potem trzeba było zrobić wykończeniówkę wokół okna. No i znowu padało.  Następne było upychanie wełny i dziś w końcu przybicie desek wokół i nad oknami.
 I tak się to kręci.

 Wtorek. Znajdź dwie różnice na zdjęciu. ;)


 Piątek. Kolejna ściana skończona. Koniec prac na wysokości ;)


Piątek. Upychanie pierwszej warstwy welny z tylu. Zolta folia jest tylko jako tymczasowe zabezpieczenie przed dwszczem.

Sobota. Sztukeanie desek. Niby kratownica zrobiona, a do zamocowania welny potrzeba jeszcze stu elementow.


Niedzilea wsporniki po lewej stronie.


Oras dodatkowe sporniki do deske przy drzwiach. Zuzywam zlacza ciesielskie ktorych zostalo po robieniu pionowych belek.

Niedizla wieczor. Cala tylna sciana wylozona dwiema warstwami welny i folia paroprzepuszczalna. Przy drzwiach dwie deski zeby nie uszkodzic folii przy wychodzniu.


Piatek. W tygodniu nabijałem łaty, wczoraj probowalem przybic pierwszy rzad ale wyszlo krzywo. Dzisiaj zastosowalem trick z ukladania kafelkowo - zaczac od drugiego rzedu a potem dopasowac dol. Problem jest glownie przez schody - nie ma jak przeciagnac poziomu na najnizszym rzedzie.

Efekt na koniec dnia.


Niedziela wieczór. Ściana do połowy i obróbki wokół  ostatniego okna. 

 


 
Piatek wieczor. Po pieciu dniach walki z deszczem.


 Sobota wieczór (zdjęcie robione w niedziele rano)


Niedziela wieczor. Sciany skonczone. Zostalo zamocowac rure spustowa rynny, skrzynke z bezpiecznikami i zrobić prowizoryczny daszek nad drzwiami.

Z materialow troche zostalo:

- 12 kantowek (choc po pierwszym etapie bylo ich 27)

- 7 konrlat

- 5-6 desek elewacyjnych.

- pol baniaka impregnatu

- prawie cala rolka membrany i nieiwiel mniej paroizolacji

- trzy paczki welny (27mkw)


Kantowki i kontrlaty pojda na daszek. Ze dwie deski zamocuje jeszcze z przodu domu pod okapem. Welna i folia pojda do docieplenia strychu. Wrzuce z 5 cm miedzy jetki zeby pomiesczenia na pietrze wolniej oddawaly cieplo. Folia pojdzie na paroizolacje strychu od wewnatrz. Moze jeszcze ocieple krokwie. Ale to juz pod dachem mozna robic jak mroz przyjdzie.