Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

sobota, 30 kwietnia 2022

Spływ Małą Panwią od Krupskiego Młyna do Ozimka

 Mała Panew to typowo komercyjna rzeka, do której mam całkiem niedaleko, a mimo to jakoś było nie po drodze. Stwierdziłem że spłynę ją przed majówką, żeby uniknąć tłoku.

 Wedle serwisu pogodynka.pl stan wody w dniu spływu - 50cm. Podobno da sie płynąć nawet jak jest połowę mniej, ale to już raczej nie dmuchańcem.

 Do Krupskiego Młyna to ja mam dobre połączenie. Wstaję czwarta pięć i idę na 935. I zdanżasz pan? No tak, przecież jest niedaleko. Jadę dwa przystanki i przesiadam sie w 40. Wtedy juz prosto do Katowic. Tam się przesiadam w dalekobiezny M3 i już po czterdziestu minutach jestem na dworcu w Tarnowskich Górach. Tam mam pięć minut przerwy, to mam spacer... z przystanku na przystanek. A potem w 129 i po kolejnych 40 minutach jestem w Krupskim Młynie. Jest jeszcze wcześnie, to sobie zakupy robie, żeby wieczorem nie musieć i idę na spływ..

 

 O ósmej jestem w miejscu startu - Most Przyjaźni w Krupskim Młynie.


O dziewiątej gotów do odcumowania. Zabrałem dwa worki 40 litrów. W jednym są rzeczy biwakowe, a w drugim pompka, plecak z kajaka, buty i trzy butelki wody mineralnej. Nie wiedziałem jak będzie wyglądało zaopatrzenie pod drodze, więc wody zabrałem tyle żeby starczyło na dwa dni.

 

 Początek lekki, łatwy i przyjemny. Brzegi już zazielenione. Na brzegach las mieszany więc też pomimo wczesnej pory roku ma sporo zielonego. Odcinek przez miasteczko jest taki sobie. W dwóch, trzech miejscach przepływa się przez rozmyte progi. Woda niestety ma przykry zapach mułu, a jak zawieje to od zakładów chemicznych czuć węglowodorami.


 Po wypłynięciu z miasta, najpierw płynie się ogrodzoną rzeką. Po obu stronach jest płot z drutu kolczasego. I to jeszcze w dwóch rzędach. No cóż. Różne plastiki tam produkują. Dwa czy trzy razy słychać syrenę a potem eksplozje. Widać kontrola jakości sprawdza co im tym razem wyszło. Dopiero godzinę od wypłynięcia wpływam w dziki las. Wygodne miejsca na postój są tu niemal co chwile. W miastę przystępny brzeg, na górze płasko, piasek i miejsce na ognisko.

 Odwiedzam jedną z przystani, jeszcze nieczynną. Kilka kilometrów dalej, orientuje się że zgubiłem zalaminowany kilometraż rzeki.


 Dopływam do rozstajów. Drogowskaz na rzece pokazuje że jeśli przepłynę pod tą zastawką to dopłynę do Młyna Bąbelek - miejsce wypoczynku. Ja jednak płyne w drugą stronę.


 I dopływam do takiej przenoski. Jest wyraźnie oznaczone gdzie wysiadać i dokąd przenosić. 

  Potem płnę jakąś godzinę miedzy polami. Na brzegach mniej drzew. Troche zwałek jest, ale poprzycinane że kajak przejdzie. Packraft niekoniecznie.


Kolejna przenoska przy młynie. Bardzo uciążliwa. Wyciąganie na wysoki brzeg,  przenoszenie na jakieś 250m. Wodowanie dopiero za następnym mostem. Nie można przeciągać bo na ziemi dużo drobnego ostrego szkliwa. Szkłocement, albo jakiś odpad z produkcji porcelany. Prawdopodobnie to na tej przenosce zgubiłem robocze rękawice schowane w kieszeni za siedzeniem. Muszę coś lepszego wymyślić na trzymanie drobiazgów.

 

Kolejna przenoska - tym razem MEW. Po tej to już byłem umordowany. Głównie dlatego że trzeba było wnieść kajaka na wysoką skarpę. Dodatkowym mankamentem był "wodowanie na kamieniach" brzeg wysypany ostrym tłuczniem, więc kajak trzeba zanieśc na głębszą wodę.
 


Potem naprzemiennie las, posesje, las. Jedna katarakta pod mostem, da się spłynąć środkiem. Potem bardzo płytki i szeroki odcinek przez las w samym środku niczego. Trafia się też taki dziwny budynek. Wygląda jakby ktoś wybudował sobie kaplicę z widokiem na rzekę. 

 Na tym odcinku bywa płytko, na szczęście dno jest piaszczyste.  Ale jak na Pilicy kilka lat temu - czytanie wody nie na wiele się zdaje. Kilka razy słysze jak skeg trze o dno, a raz czy dwa kajak po prostu grzęśnie na łasze.

 Na tym kawałku spotykam ludzi w kajaku którzy sprawdzają czy w rzece nie ma śmieci. Od nich dowiedziałem się  że na Amazonce można się przenocować. 

 Koło  szesnastej dopływam do ostatniej w tym dniu przenoski. Jest rampa do spławiania kajaków, ale trzeba być w kilka osób żeby z niej skorzystać więc umordowany setnie przenoszę. Kilkanaście minut póżniej  dopływam do przystani Amazonka. Pole jeszcze nie było otwarte, ale była pani z obsługi która je szykowała.


Jestem jedynym klientem. Gdybym płynął dzień później, już by tak luksusowo nie było. Piątek wieczorem był tu zlot motocykli. 

 W cenie 22zł mam miejsce i ciepły prysznic. To ostatnie jest mega luksusem. Parę razy wlazłem w muł, i byłem mocno upaprany.

 Wieczorem bardzo szybko robi się zimno. Z reguły na spływach, wieczorem kładę się na śpiworze (jest wtedy bardziej miękko) i przez jakieś pół godziny leżę i odpoczywam. Tym razem temperatura spadała w takim tępie, że po pięciu minutach założyłem grubą bieliznę Barensa (zimowa bluza termo), leginsy do biegania, skarpetki i cienkie rękawiczki. Mimo tego leżenie na śpiworze odpadał.. 

 W nocy marznę. Budzę się zziębnięty co godzinę. Pewnie gdyby nie zmęczenie po 30km wiosłowania i 4 przenoskach to bym wogóle nie zasnął. Ze spaniem na materacyku trekkingowym jest tak że choć wygodny to słabo izoluje. Dodatkowo ściśnięta ocieplina w śpiworze też słabo trzyma ciepło. Więc jak leże na boku, powierzchnia styku z materacem jest niewielka, i powierzchnia skompresowanej ciężarem ciała izolacji też jest mała - to po prostu jest mi chłodno.

 Ale jak leże na plecach, i obszar skompresowanej otuliny jest duży, to mnie łapią dreszcze. Miałem nawet plan żeby między śpiwór a materac dać jeden z polarów, żeby izolowało, ale zapomniałem i zrobiłem z niego poduszkę. A w nocy już mi się nie chciało grzebać po workach.

 Najznimniej oczywiście pół godziny przed świtem. Potem stopniowo odpuszcza. O siódmej robi się wręcz duszno i gorąco więc wypełzam na zewnątrz. I zaraz wracam po ciepły polar który służył za poduszkę.

 Zjadam śniadanie, pakuje sprzęt, dopompowywuje kajak. Ruszam o dziewiątej. Szybko trafiam na pierwsze bystrze pod mostem. Na szczęście spływalne bez problemu.


Miejscami brzegi bardzo wymyte. Widać że zmienił się rodzaj gruntu. Z samego piasku na glinę.


Między polami rzeka znowu się rozlewa szeroko i robi się płytka. Kilka razy kajak staje na mieliźnie.


Ostatnia przenoska. Kilka lat temu zrobiono rampe do spławiania kajaków, ale jak widać konstrukcja uległa zniszczeniu. Przenoszac niestety uszkadzam statyw do kamery. I musze filmować z ręki.


No i przez brak statywu nie mam ujęć z najlepszych miejsc. Trzech skalnych kaskad które można spływać środkiem. Rozfalowanie jest tak duze jak na górksiej rzece. Pierwszy raz woda przelewa się NAD dziobem kajaka i wlewa do kokpitu. A przecie płynę sam, i kajak jest lekki. Przy dwóch osobach przydałby się pokład. 


O 12.30 docieram do Ozimka. Po lewej przed mostem ostatnia przystań kajakowa. Dalej huta. Tutaj wiatr niesie zapach topionego metalu. 

 Czyszczę kajak, pakuję i ruszam na dworzec. 1100m. Załuję że nie wziąłem wózka. Barki bolą od wiosłowania i przenosek, a dwadzieścia kilo kajaka przytłacza. Na szczęście jest płasko, a nie pod górę jak w Płocku.

 Przy dworcu spotkykam człowieka od spływów kajakowych. Okazuje się że poniżej Ozimka są dwie ogromne zwałki zrobione przez bobry. Dobrze że nie popłynąłem dalej, choć kusiło.

 Docieram na dworzec i okazuje sie że pociąg do Opola jest za 2.5 godziny :(. Potem w Opolu mam IC do Katowic, który się spóźnia więc ledwo zdążam na autobus i finalnie o 19.10 docieram do domu.