Nie upłynęły nawet dwa tygodnie od wyjazdu do Rumunii, gdy usłyszałem podchwytliwe pytanie: czy masz plany na walentynki? Gdyby to pytanie padło w domu, po prostu bym się zaczął bać. Pińsion groszy Greja, czy inna komedia romantyczna. Ale w pracy? Mogłem co najwyżej inteligentnie odpowiedzieć ‘yyy… ‘. Ponieważ taka odpowiedź została uznana za przecząca, myśl została rozwinięta. Francja, Lyon, czternastego do szesnastego… tu masz zdjęcie celu, paszport na fałszywe nazwisko, i sto kolumbijskich peso na wydatki… niestety, ta druga część zdania zaistniałą tylko w mojej głowie.
Skoro jechać trzeba, warto by było zobaczyć przy okazji coś innego niż praca. Szybkie sprawdzenie i jest. Bingo. W okolicy sporo jezior. Jedno większe na kanale i dużo małych, wyglądających jak pozostałości starorzecza.
Pomnny poprzedni problemów, nie szykowałem się tak intensywnie jak ostatnio. W sumie dobrze bo i tak na lotnisku był drobny kłopot z rezerwacją. Potem, poszło już bez problemu i o 10.30 zameldowałem się w hotelu. Oczywiście za wcześnie, bo doba hotelowa zaczyna się o 13.00 (nie napisali o tym na stronie gdzie się rezerwuje pokoje).
Pokój hotelowy niewielki, jakieś 3,5 na 3,5 metra. Mikroskopijna łazienka, całkowity brak udogodnień typu czajnik, mineralna czy żelazko. Na szczęście żelazko można było wypożyczyć na recepcji.
Koniec, końców o 11.00 gotów do drogi. Przebrany w solidne buty, gej-gacie, i żółtego wilka.
Czas wyruszyć ku przygodzie.
Z hotelu, nad pierwszy zalew, zgodnie z GPS. Poszło płynnie, choć Obracająca się mapa ciut irytuje. Północ na mapie powinna być zawsze na górze. Po drodze obejrzałem sobie lokalną architekturę. Widać że to ciepłe miejsce, brak ociepleń budynków, większość dachów płaska, lub o małym nachyleniu. Wiele dachów wykorzystanych jako balkony. Duże balkony - na zdjęciu powyżej. Na jednym z nich stoi altanka, taka marketowa. Ktoś przerobił sobie balkon na ogródek.
Co jest bardzo znamienne, większość osiedli jest typu zamkniętego - bramka plus domofon na wjeździe. Widać też, że wzorem Ameryki, głównie jeździ się autem. Chodniki są wąskie, albo wogóle ich nie ma.
Docieram nad pierwszy zalew. Pomimo tego że już niemal południe, słońca niewiele. Przystanie, żaglowki, pomosty i całkowity brak ludzi. Wszystko pozamykane. O dziwo, łódki takie jak u nas. Pięć, sześć metrów dominuje. Ósemki jedna czy dwie. Okolica czysta, choć co dziwne - ani jednego kosza na śmieci.
Na brzegu, taki ciekawy katamaran. Widać że dostosowany do wyciągania rzeczy z dna. Pewnie wyciągają utopione silniki.
Spacer wzdłuż brzegu, kolejne jachkluby, nadal żywego ducha.
Jest osiedle domków holenderskich. Wypisz wymaluj, jak na Przeczycach przy tamie.
Po pokonaniu górki i placu zabaw, deptak w dół wody. Ścieżka przyrodnicza, na razie w budowie. Znaki ostrzegają przed stawaniem nad wodą, bo można wpaść i się zamoczyć.
Kawałek dalej, ciekawe ostrzeżenie - ‘Fala może pojawić się znienacka, nawet jeśli nie pada. ‘ Tabliczka zaraz przy wylocie kanału płynącego od elektrowni. W sumie to bardzo ciekawe rozwiązanie, w czasie zwiększonego poboru, elektrownia puszcza wodę w jezioro, nie zalewając przy tym miasta poniżej.
Nad kanałem most, a na nim tabliczki nawigacyjne, czyli szlak żeglować. Tyle że nurt ma ma oko z 15km/h więc kajakiem można tylko spływać.Woda w rzece mało przejrzysta, o mocno zielono-niebieskim zabarwieniu.
Hyc przez most i jest mapa sytuacja. Idę w kierunku górnego jeziora -na mapie pokazano że jest tam wypożyczalnia. Pierwszy zalew, to ten na rzece, zaznaczony pogrubioną linią, natomiast ten do którego dotarłem jest położony powyżej niego (na zdjęciu to ten z nazwą).
Po drodze mijam kilka mniejszych i większych stawów. Przed przyjazdem, zakładałem że te jeziora to pozostałość po starym rozlewiska rzeki. Jednak ich wygląd odbiega od typowego. Nieskomplikowana linia brzegowa, kilka prostych grobli. Zagadka wyjaśnia się przy jednym z punktów widokowych. Cały ten teren to pozostałość po kopalniach żwiru, gliny i piasku. Zrekultywowane w latach 90. Stąd woda w jeziorach z tendencja do mętnienia. W niektórych miejscach kopalnia nadal funkcjonuje, stawy powstaną tam za kilka lat.
Korzystając z faktu że wyszło słońce, zdjęcie podwodne
Do dużego jeziora, można dotrzeć albo wzdłuż brzegów tych mniejszych, albo ścieżką w wykopie po dawnej drodze transportowej. Trzeba tu uważać na rowerzystów, ciągnie ich do błota niczym żaby.
Po drodze przechodzi się przez kilka mniejszych kanałów rozprowadzających wodę. Trasa idealna dla miłośników kajakarstwa zwałkowo-błotnego.
Nad kanałami, bardzo stare, betonowo-kamienne mosty, porośnięte jaskrawozielonym mchem.
Po godzinie docieram do połowy największego jeziora.
Wypożyczalnia nieczynna. Straszna szkoda bo że względu na ilość wysp,
jest to kapitalne miejsce do pływania. Zbiornik nieco mniejszy od Pogorii
4. Wyspy to ogromny plus, ale kamienisto trawiasty brzeg - duży minus.
Na akwenie są dwie plaże ze sztucznie nawożonym piaskiem. Wokół jeziora
jest bardzo ładnie zorganizowana przestrzeń. Ławki, plaża, place zabaw i
nadal ani jednego kosza.
Wracam, mniej więcej tą sama droga. Do zmroku daleko, więc zupełnie bez pośpiechu. Słońce przygrzewa, jest koło dziesięciu stopni. Siadam przy przy pomoście na pierwszym zalewie i napawam ciepłem.
Woda nad którą siedzę jest czystsza niż w północnych jeziorach.
Jakieś dwadzieścia minut później pojawia się Pan i Pani Francuzowie z czarną reklamówka. Witają się i idą na koniec pomostu. Wrzucają zawartość do wody. Wygląda to jak iglasta gałązka wymieszana z trawa. Przez chwilę kontempluja patrząc jak to coś unosi się na wodzie, i sobie idą. Kie licho oni tam wrzucili? Stary stroik? Czy to jakaś tradycja? Jak już sobie poszli, idę zobaczyć co to. Faktycznie gałąź z trawa, pajęczyna i milion pająków.
Widać zaczęli wiosenne porządki -pomyślał Styrlitz.
Potem już tylko powrót do hotelu i o 19 dociera do mnie ze wstałem o 3.30… sen przychodzi nie wiadomo kiedy.
Następne dni to już tylko praca, i długi piątkowy powrót do domu. Krowa powyżej jest sztuczna. To wystrój jednej z restauracji.
Jeszcze taka myśl na koniec. Po pobycie tam, stwierdzam że my w Polsce mamy lepiej. Ładniej jakoś, ludzie lepiej ubrani (to dopiero zaskoczenie), a poziom usług mamy o niebo lepszy. W okolicy, czyli na jeziorach i rzece, internet pokazał dziewięć wypożyczalni kajaków. Wysłałem dziewięć zapytań i otrzymałem tylko jedną odpowiedź - negatywną. Ośmiu właścicieli wypożyczalni po prostu zlało temat.
Powyższa relacja, powstała jak na prawdziwego podróżnika z XXI wieku, na telefonie, w trakcie oczekiwania na samolot powrotny w Lyon. Wow, podróżowanie on-line. Tyle tylko że podpowiadacz klawiatury, kłóci się ze skryptem na blogspocie. Więc czekając mogłem napisać tylko tekst w notatniku, a obróbkę i zdjęcia wstawiałem już w domu. I tyle było bycia nowoczesnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz