Test

Ogromna prośba do wszystkich którzy tu zaglądają - komentujcie, to co czytacie. I jeśli możecie to piszcie skąd jesteście i jak trafiliście.

niedziela, 23 czerwca 2019

Trzy dni na Pilicy.

 Trafił się długi weekend, żal było nie skorzystać. W środę rano, kolega podrzucił z całym majdanem do pracy. Dzięki temu, prosto po robocie mogłem iść na przystanek i ruszyć ku przygodzie.
 Tramwaj którym jechałem na dworzec, wypadł z szyn zanim zdążył pokonać pierwszy przystanek a ja skasować bilet. Na szczęście udało mi się dojechać autobusem na czas. Wtedy spóźnił się pociąg. Musiał czekać na jakiś opóźniony międzynarodowy, i wyjechał 19 minut później. Dokładnie tyle czasu ile miałem na przesiadkę w Koluszkach...

Koluszki przywitały mnie pochmurną pogodą i brakiem pociągu do Tomaszowa. Pogoda po kilku minutach przerodziła się w nawałnicę, a pociąg na szczęście się odnalazł - przyjechał spóźniony.


Na miejsce - pole namiotowe przy Niebieskich Źródłach w Tomaszowie Mazowieckim dotarłem koło 20.00. Opłata 10pln, czyste toalety, prysznice z ciepłą wodą. W promocji była jeszcze impreza integracyjna jednej z łódzkim firm. Wystartowali o 22 skończyli o 2 nad ranem. Dobrze że byli starzy i muzykę puszczali z moich czasów ;)

Przemocą obudziłem się o 5.30. O 7.10 - na wodzie. Taki widok w miejscu startu.

 Piaszczyste brzegi.


 Park krajobrazowy.

Zaraz po wypłynięciu z parku, dwa namioty na brzegu.


Początek deszczu. Zaraz przed tym mostem trza było założyć sztormiak. W tej okolicy spotkałem też parę na kanu, która stosowała odmienną strategię. Deszcz ciepły, płyniemy w kostiumach - mniej potem do suszenia. 


Kościół w Inowołdzu. Tu był stres. Dosłownie parę metrów niżej zaczyna się kamienne bystrze. Kajak utknął z takim dźwiękiem, że już czułem koniec spływu i konieczność klejenia łaty. Późniejsza wizja lokalna pokazała że nie ma nawet śladu. Chyba (głupi ma szczęście) siadłem na jedynej oponie wśród kamieni stąd taki odgłos.



 Padać przestało, za to znów dostępne sielskie widoki. Woda nie jest żółta, tylko przejrzysta. Po prostu dno to czysty piasek, a głębokość niewielka.
 Z głębokością wogóle był problem. Tak niski stan wody, że cała praktyka na temat układania się głębin na zakolach - brała w łeb. To czy głębiej po lewej czy po prawej stronie wyspy, albo na wypukłym czy wklęsłym brzegu - ruletka a nie ocena.
 Tyle razy co na tym spływie, to jeszcze z kajaka nie wysiadałem.

Nocleg pierwszego dnia. 42km zrobione, bark niestety zaczął boleć. Za promem po lewej stronie, przystań i pole namiotowe za 10pln ;).  Prysznic, suszenie, kolacja i spać.

Filtrowanie wody na kolację.

Informacyjnie jeśli chodzi o płyny. W ciągu dnia wypijałem:
  1. 0,7 litra wody z magnezem (tabletki z lidla), 
  2. 0,5 litra izotoniku (tabsy z Decathlona), 
  3. 0,7 litra samej wody, 
  4. około 1.0 litra herbaty. 
 Trzy litry, a i tak w nocy się budziłem żeby jeszcze pociągnąć z flachy. Całą wodę brałem z rzeki - nie miałem nic zapasu. Filtr spokojnie dawał radę, większość piłem nieprzegotowaną i skutków ubocznych nie było. Ważne żeby mieć przy sobie jeszcze jedną butelkę. Sama filtracyjna nie wystarczy, bo nie ma w niej jak rozpuszczać tabletek. Na trzy dni, przy takich upałach potrzeba 12-15litrów wody. Półtorej zgrzewki do dźwigania.

 Przy okazji woda szła do robienia liofilizatów i kaszki. Miałem dwa liofy, oba z loyfooda. Gulasz z kaszą i makaron bolonese. Makaron lepszy bo go było więcej ;).  Żywienie wyglądało tak:
  1. śniadanie: kaszka manna z kawałkiem gorzkiej czekolady
  2. drugie śniadanie: pół paczki kabanosów
  3. obiad: liofilizat lub danie gotowe z arpolu
  4. kolacja: to samo co na śniadanie. 
Głodny nie byłem. Opakowanie kaszki manny, akurat starczyło na sześć posiłków.


 Początek drugiego dnia. Rzadki przypadek drzewa objedzonego przez latające bobry - od góry.

 Drugi dzień prawie cały wśród pól i pastwisk.  Koło 18.00 spotkałem znowu ludzi na kanu, szykowali się już do obozowania na dziko. Wogóle to mijałem się z nimi przez dwa dni wielokrotnie.


Na koniec drugiego dnia gwałtowna burza. Pierwszy raz jak rozbiłem sam tropik od namiotu i siedziałem pod nim przez godzinę. Bagaże w tym czasie leżały pod kajakiem odwróconym do góry dnem, żeby były jak najmniej mokre.


 Dopiero jak deszcz ustąpił, to doprowadziłem obozowisko do porządku. Przy okazji, inaczej złożyłem kajak, żeby był węższy. Bo jestem gruby i nie mieściliśmy się razem w namiocie.

 Poranek dnia trzeciego. Sielanka. Słonce, lekkie chmury. Nieziemska ilość komarów. Przed wyjazdem kupiłem środek na komary w wersji dla dzieci (mniej szkodliwy). Miał on głównie znaczenie psychologiczne, bo komary się nim nie przejmowały.

Trzeci dzień, to w końcu na tyle dobra głębokość, że pływanie meandrami zdaje egzamin. Ponieważ Pilica to kombinat kajakowy, a są wakacje, w ciągu dnia minąłem ze 200-300 kajaków.
 Mam problem ze słońcem. Wczoraj uciekając z rzeki przed burzą, zgubiłem emulsję do opalania. Poobkładałem się czym tylko mogłem, ale słońce i tak złapało w kilku miejscach.

Wytęż wzrok i znajdź lisa na zdjęciu ;)


O 16.15 dotarłem do Warki. Sensowny pociąg był o 17.00 więc bez szans żeby się zebrać. Nocleg na polu namiotowym - 100 m za mostem kolejowym lewy brzeg. Tylko nie pomylić, bo zaraz za mostem na lewym brzegu jest miejsce gdzie kończą spływy kajakowe, ale tam kempingu nie ma.

Poszedłem znaleźć dworzec, żeby kupić bilety. Po drodze dwie główne atrakcje Warki. Powyżej zabytkowy wóz strażacki.

I pomnik ku czci lotników. Spawane aluminium na stalowym szkielecie. Jak dla mnie, jeden z tych pomników które mają to coś. Ciężko od niego oderwać wzrok.

 Z racji tego że była sobota wieczór, kasy na dworcu były już zamknięte. Zostało mi przyjść rano. Dodatkowym mankamentem był brak taksówek w Warce. Serio. Miasto kojarzone z reklam jako oaza szczęśliwości i luzu ma wszystkiego trzy taksówki na krzyż, i dojechanie rano do dworca jest rzeczą niemożliwą.
 W niedzielę rano wstałem 3.50, spakowałem klamoty i lazłem na dworzec na pociąg o 6.08 do Warszawy.


Dworzec Warszawa Zachodnia. Chyba ktoś z włodarzy nie lubi tej dzielnicy. Poprzedni raz na tym obiekcie byłem dziesięć lat temu i prawdę mówiąc nie widać żeby było dużo lepiej. To jest taki cargo-port. Dużo, masowo, nikt ważny tu nie bywa, po co inwestować.

 Do domu dotarłem finalnie koło trzynastej.



Film z wycieczki. W sumie nakręciłem ponad godzinę materiału. Tyle że zrobiłem błąd, kręcąc za długie sceny. Powinny być nie dłuższe niż 20sek, wtedy fajnie się je montuje. Kilkuminutowe dłużyzny trzeba przycinać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz